sobota, 31 grudnia 2011

pomiędzy starym a nowym, nowym a starym...

Pod koniec grudnia (prawie) wszyscy robią sobie podsumowania starego roku i postanowienia na ten nowy. Zawsze mnie to trochę bawi, bo dlatego akurat teraz, a nie z początkiem nowego roku liturgicznego? Albo w dniu swoich urodzin? Bo nie wątpię, że postanowienia są bardzo ważne. Że podsumowania potrafią niejako myśli przejaśnić. Ale dlaczego akurat teraz?

Pewien naród do końca starego roku wszystkie sprawy zamyka. I mi by się to przydało. Ale nie zamknę semestru bez sesji! A i niektórych relacji nie da się po prostu zaszufladkować: koleżeństwo czy przyjaźń? Więc lepiej ciągnąć to dalej. Bo nie wiemy co nam przyniesie czas. Bo może lepiej jeszcze trochę poczekać z tym zamykaniem wszystkiego.

Przyznam się, że i ja uległam wszechobecnemu trendowi rozmyślania nad kalendrzem. Rok 2011 przyniósł wiele zmian. I kończę go całkiem inaczej niż bym kiedyś myślała. Wszystko się poobracało o jakieś dziwne kąty i, co dziwniejsze, chyba tak pozostanie. I ludzie wokół się zmieniają. Powiedziałabym: dorastamy. Dojrzewamy. Zmieniamy się. I nie wątpię, że to już koniec. To dopiero początek!

Dlatego też rok 2012 ogłosiłabym (gdyby się mnie kto pytał) rokiem pracy nad sobą. Tak, właśnie do tego teraz dorosłam.

Życzę Wam, żebyście nie zagłębili się za bardzo w podsumowywanie roku poprzedniego. I żebyście nie wymyślali zbyt wielkich postanowień na rok nadchodzący. Bo on i tak przyjdzie. I  i tak będzie dobry. Tylko trzeba na niego dobrze spojrzeć. I może trochę nad sobą popracować.

środa, 28 grudnia 2011

po świątecznie.

Tak sobie myślę o świętach. 
O tych życzeniach, których czasem zabrakło. 
O tej górze jedzenia, która niewiele zmieniła w moim życiu. 
O ludziach, z którymi rozmawiałam, i o tych z którymi nie było mi dane usiąść przy wigilijnym stole. 
O kolędowaniu, które zanika.
O księdzu po kolędzie, który zdawał się być dyrektorem w tym roku, a  nie księdzem.
O choince, która jakaś mało ozdobiona.
O dwunastu potrawach, które nie wiadomo co znaczą.
O kompocie z suszu, którego mało kto lubi.

Mam wrażenie, że te święta stały się komercyjne, a co za tym idzie, bez sensowne. A gdzie radość z Narodzin? No gdzie? 

I w sumie to się cieszę, że zebraliśmy się na wspólne gry. Bo pomimo, że więcej nas łączy przeszłości, to dobrze spędzić wspólnie świąteczną teraźniejszość. :)

piątek, 23 grudnia 2011

przedświąteczne zamieszanie i brak czasu na życzenia.

Tak myślę, że to dziwne z życzeniami świątecznymi. Chciałabym to wszystko ogarnąć. Całe to zamieszanie. I dla każdego znaleźć pięć minut na życzenia. Ale się nie da.
Więc może... przy pieczeniu pierników o Was myślę.
Że dobrze, że jesteście. 
Że życzę Wam wszystkiego co piękne. 
Dużo dużo miłości. 
I błogosławieństwa od Nowonarodzonego Dzieciątka.

Sprzątanie samo się nie zrobi. Pieczenie też. A życzenia same się nie złożą. Więc całym swoim byciem składam Wam życzenia, takie niewerbalne. Mam nadzieję, że do Was dolecą :)

wtorek, 20 grudnia 2011

mało obiektywnie.

Jesteśmy mało obiektywni. My jako jednostka indywidualna. My jako człowiek, istota myśląca. Złoszczę się, ale tego nie widzę. Mam problemy, które nimi właściwie nie są, a mnie przerastają. Widzę coś, ale pod złym kątem. Zaślepki mam na oczach!
Potrzeba drugiej osoby aby zobaczyć, że trzeba nad sobą popracować. Albo zmienić trochę myślenie. Nie mówiąc o tym, że czasem dobrze z kimś porozmawiać.

I tak sobie pomyślałam, że jednak rozmowa kobiety z kobietą obiektywna nie jest. Za bardzo się wczuwamy. Myślimy, co byśmy same pomyślały, jak bardzo byśmy się zdenerwowały, czy byśmy trzasnęły drzwiami.... zdecydowanie za bardzo się nakręcamy. Więc chyba rozmowa z mężczyzną jest tym, co może nas czasami uratować. I warto od czasu do czasu takową przeprowadzić.

Czy mężczyźni potrzebują czasem rozmowy z kobietą aby zweryfikować swoją obiektywność? Nie wiem. Kiedyś się któregoś o to zapytam.

środa, 14 grudnia 2011

kiedy Ci źle.

Tak sobie myślę, że ta jesień jakaś smutna. Że drzewa bez liści w szarości toną. A wrony kraczą w całym parku. I smutno wracać po ciemku z uczelni. 
I w sumie to nie wiem co z tym zrobić.
Ratuje książka i śpiwór. Ale ileż tak można?
Rory mnie wymęczyły. Chyba się poddaję. Na chwilę. Żeby do końca tygodnia dotrzeć. 
Słońca potrzeba. I dnia trochę dłuższego. Ale to już, niebawem. Jakoś wspólnie dotrwamy.

sobota, 10 grudnia 2011

jest jak jest

Czasami ogarniają nas wątpliwość. Co by było gdyby...? A może jednak trzeba było wtedy postąpić inaczej...?
No, ale jest jak jest. Możemy teraz na bieżąco to zmieniać. Podejmować lepsze, dojrzalsze, odważniejsze decyzje. I chyba nie ma się co bać. Strach ma wielkie oczy i nie ma co się przed nim chować. Głowa do góry i do przodu! Nie ma, że jest jak jest. I nie co -  ma być to będzie. Trochę można od siebie dodać/ująć, poprawić. W końcu to nasze życie.

wtorek, 6 grudnia 2011

Wykład jak rekolekcje.

Miałam kolosa. Jakiegoś niewyobrażalnego. Ale istotne jest to, co przed nim usłyszałam.
Proszę państwa, dzisiejsze kolokwium nie ma żadnego znaczenia w porównaniu z życiem wiecznym, które nas czeka. Żyjemy żeby umrzeć a potem żyć wiecznie. I nie ma znaczenia, czy pozakładamy rodziny, czy dostaniemy lufę z tego kolokwium. Gdyby nie ta perspektywa, to po co być uczynnym wobec bliźnich?
Mocne słowa, mocne przemyślenia, dobry dzień.
Panie Boże, więcej takich ludzi na naszych drogach! Bez nich ani rusz.
A i nam więcej odwagi! Idźmy i głośmy! Od zaraz!

sobota, 3 grudnia 2011

Walka ze snem. Czyli rory.

Zastanawiam się czasem, czemu my właściwie wstajemy na roraty. Czasem - to znaczy ilekroć mój budzik dzwoni o 5.45. Nie, to nie jest tak strasznie wcześnie! Ale jest tak strasznie ciemno... i tak strasznie się oczy człowiekowi kleją... I myśli się sobie: "Nie, no dzisiaj nie wstanę...". A potem się w staje.

W kościele świeczka ratuje, a jednocześnie zabija. Bo woła "uważaj na mnie, uważaj! patrz jak się palę! nie spal kolesia obok! nie podpal dziewczyny z przodu! uważaj! kapię woskiem!". I rozprasza. A jednocześnie pomaga nie zasnąć. I kapie na spodnie( czasem). I na płaszczyk. I buty.

A potem robi się jasno. I dzień jest długi. I pada się bez sił ustawiając w ostatniej chwili budzik na 5.45....

sobota, 26 listopada 2011

Weekend w śpiworze, zimny chów i kilka innych spraw niecierpiących zwłoki.

Tak jakoś mi się zamarło z pisaniem. Ale może Wy też macie zabieganie i wcale tego nie odczuliście.

Ten tydzień jakiś niesłoneczny był. Słońce, niby nie takie potrzebne, okazało się być niezbędne do ludzkiej egzystencji. Bo to za tygodniową chmurą nasiliło użycie słowa "depresja". Naprawdę! W tym tygodniu kilka osób coś o niej wspomniało, nie mówiąc, że i mi się plątała po głowie. Ale, ale. Jest i na to rada. Co mówi święty Tomasz (z Akwinu)?

Święty Tomasz ma swoich własnych pięć sposobów na zły humor:
Pierwszy - prosty - wypłakać się.
Drugi - wymagający wysiłku obustronnego i dopasowania kalendarzy - porozmawiać z przyjacielem.
Trzeci - podoba mi się niezmiernie - wziąć gorącą kąpiel i pójść spać.
Czwarty - trudny (?) - kontemplować prawdę.
Piąty - do ponaciągnaia - sprawić sobie godziwą przyjemność.

Ja dodam, od siebie, wejść do śpiwora.
Tak więc ten weekend (nazwałabym go jednak "weekstartem") spędzam w śpiworze. Towarzyszą mi tranzystory, wzmacniacze operacyjne i komputer dający nadzieję, że coś znajdzie się w tym ogromnym Internecie. Zimny chów może sprzyja i zwierzętom (owcom? krowom?), ale nie zawsze studentom. Chociaż w ciepełku też się ciężko zabrać do roboty.

I jeszcze, ale już krótko, o tym co zaczyna się. Kolejny rok liturgiczny! I adwent! Wreszcie! A o wstawaniu rannym na roraty napiszę niebawem.

niedziela, 20 listopada 2011

O dzieleniu się doświadczeniem.

Trafiła mi się ostatnio rozmowa, która zaowocowała w przemyślenia a propos naszych trudnych doświadczeń.
Czasem spotykają nas cierpienia i trudne doświadczenia, które potem plusują w naszym życiu. I okazuje się, że możemy wesprzeć inne osoby, które akurat doświadczają czegoś podobnego.

Warto mówić o tym co przeżyliśmy. Warto mówić, że ma się siłę by pomóc. Warto prosić o tę pomoc, mówić o tym co nas dotyka.

Bo czasem to co trudne, może się okazać z perspektywy czasu bardzo budujące. Umacniające. Wbrew pozorom dobre. Oczywiście nie wydaje się to w danym momencie takie. Bo gdy pytamy: "dlaczego mnie to spotkało?" nie myślimy, że będziemy mogli kiedyś kogoś wesprzeć.

Dlatego gdy spotkamy osobę, która może się z nami podzielić takim doświadczeniem, albo kogoś komu możemy pomóc, to znaczy, że trafił się nam skarb.

niedziela, 13 listopada 2011

Gdy już masz dość.

Łatwo jest powiedzieć nie da się. Nigdy tego nie pojmę. Nie mam czasu. Jest tyle ciekawszych rzeczy do roboty. Pożyjemy zobaczymy. 
Bardzo łatwo się poddać. Gdy już ma się dosyć. Albo nie ma się chęci. Ochoty.
Ale czy warto?
Czy nie powinno się choć trochę powalczyć? Troszeczkę?
Może nasz wysiłek kiedyś się zwróci. Może warto wziąć sprawy w swoje ręce.
Niezależnie czy chodzi o naukę, czy relacje międzyludzkie. Myślę, że nie warto odkładać tego na kiedyś. Nawet gdy jest ciężko.

niedziela, 6 listopada 2011

O Was, samolubnych pytaniach i zabieganiu.

Osobie, która dzisiaj w okolicy godziny 13.00 odwiedziła mego bloga, należą się brawa - to było tysięczne odsłonięcie. Przewidywałam je na połowę listopada, ale się pospieszyliście :) Miłe zaskoczenie. Bardzo dziękuję, że czytacie co czasem tu napiszę. Dajecie mi dużo radości. A widzę ostatnio, że przyspieszyliście z czytaniem. Ja przyspieszyłam ze wszystkim, za to zwolniłam z pisaniem. Proszę o wyrozumiałość. :)
Dzisiaj będzie więc krótko o samolubnych pytaniach.

Są takie pytania, które zadajemy w nadziei, że osoba do której je kierujemy, zapyta nas o to samo.
Co słychać?
Jak leci?
Jak żyjesz?
 A co gdy pytana osoba odpowie i nie zapyta w odwecie o to samo? Zauważa się, że jest to pytanie samolubne. Bo oczekiwaliśmy nie odpowiedzi co u tej osoby, ale pytania o nas. Czy wynika to z samolubności, samotności czy czegoś jeszcze innego? Nie wiem.

środa, 2 listopada 2011

Listopad. Liściopad. I tęsknota.

Ha. I już listopad! Jak ten czas leci.
Lubię te liście żółte pod stopami. I czerwone na jednym, jedynym drzewie na mojej codziennej drodze.
Jesień potrafi być też piękna. Nie tylko depresyjna.
A gdy te liście tak spadają i przychodzi listopad, to myślę sobie, że czas na pisanie listów. Niech też lecą i niosą radość innym. Tym, do których daleko. Tym, za którymi tęsknimy. Taka mnie tęsknota ogarnęła. Za nimi. Za uśmiechem, bo ten przez Internet to nie taki sam. Więc pomyślałam, że czas na pisanie listów. Już czas.

piątek, 28 października 2011

Mój tata jest mistrzem!

Kiedyś, gdy pisałam o mamie, obiecałam Wam, że pojawi się coś o tacie.
I jest.
Dojrzałam do pisania i o tacie.

Czy Wy też czasem zauważacie mistrzostwo Waszych ojców?

Tatusiowie są mistrzami.
Może nie wszyscy.
Potrafią bardzo dużo rzeczy naprawić, a jak nie potrafią, to próbują.
Zawsze mają zdrowe spojrzenie na świat.
Dobrze się robi z nimi zakupy (nie patrzą na ceny sukienek).
Uczą jeździć na rowerze.
I na nartach.
I w ogóle. Są tatusiami.
Pierwszymi naszymi mężczyznami. I chyba bardzo wiele naszych późniejszych relacji damsko-męskich zależy od relacji z naszym tatą. Nie wiem jak to jest być synkiem tatusia, wiem jak być córeczką i to jest bardzo fajne! :)

A potem nasi tatusiowie stają się jeszcze większymi mistrzami, gdy plotą bzdury przy kolacji i sypią dowcipami, na które należy podnieść lewą rękę, bo są one żartami jednoosobowymi. Mój tata jest mistrzem świata. Chyba we wszystkim co robi. Mam nadzieję że Wasi ojcowie również.

Bo taki tata to skarb.

poniedziałek, 24 października 2011

pod koniec tygodnia...

... porozmawiaj z przyjacielem.
Wiem, że dopiero początek tygodnia. Ale jakoś wszyscy tęsknimy do końca. A może się mylę?
W każdym razie zauważyłam że większość (każdy?) z horoskopów w żółtych autobusach kończy się frazą: "pod koniec tygodnia porozmawiaj z przyjacielem". To dobry pomysł.
Zapytać: jak Ci minął ten tydzień? Co było dobrego? Spotkało Cię coś miłego? A potem sobie trochę ponarzekać. I pośmiać się z tego co nie wyszło. Pohuśtać się na huśtawce w ostatnich promieniach jesiennego słońca. Pograć w gry.
Pooglądać wakacyjne zdjęcia.

Dobrze mieć przyjaciół.
I dobrze porozmawiać z nimi gdy przyjdzie koniec tygodnia. :)

środa, 19 października 2011

jak ten czas leci...

Dlaczego gdy chcemy, żeby czas szybko minął, to on się wlecze? A w chwilach, które chcielibyśmy zatrzymać, pędzi jak oszalały?
Pewnie można by przeprowadzić jakieś badania. Tylko trzeba by wymyślić jakiś inną jednostkę odniesienia. Która nie dzieliła by się na 60 tylko 100, po ludzku. Albo 120 żeby łatwiej było znormalizować stary czas do nowej jednostki.
A może jednak on jest jednostką względną? I wcale 60 minut nie jest sześćdziesiąt minutami. Tylko dla mnie piętnastu, a dla kogoś innego dziewięćdziesięciu?

Wiem jedno. Dzisiejsze półtorej godziny na wykładzie było całym tygodniem. Tygodniem niesamowicie męczącym. Niezrozumiałym w swej zawiłości. Z wieloma przemyśleniami na tematy bardzo odległe. Z nauką słówek na jutrzejszą kartkówkę, na śmianiu się i zasypianiu na ławce. Nie myślałam że zwykłe 90 minut może być takie długie. Biegłoby to szybciej! Myślałam, że zestarzeję się tam i nie wyjdę o własnych siłach z sali wykładowej. Taka to wieczność była.

Ale chyba poczucie czasu z wiekiem się zmienia. Bo raczej na emeryturze znów czas wolno płynie. Jak kiedyś, kiedy było dużo czasu na czytanie książek. A teraz jest czas na kliknięcie ctrl+f i wpisanie interesującej frazy...

czwartek, 13 października 2011

Rekolekcje.

Czasami przydają się rekolekcje.
Choć ciężko się na nie wybrać.
Choć zasypia się na konferencji.
Choć nie widzi się ich potrzeby. Albo nie ma na nie ochoty.
I nagle jest olśnienie. Jakiś sens przemyka przez umysł.
Naprawdę warto posłuchać dobrego kaznodziei. 
Bo bez Pana Boga to to wszystko byłoby całkiem bez sensu.
 A bez Kościoła nie ma poznania. 
Choćby nie wiem co.

sobota, 8 października 2011

święty Ludwiku!

Po dzisiejszym kazaniu pomyślałam, że obojętne co chcę Wam napisać, wspomnę dziś o św. Ludwiku Bertrandzie, który wstąpił do zakonu pomimo, że jego rodzice chcieli dla niego czegoś innego. Zapewne w ich mniemaniu lepszego. 
Ileż to razy my sami boimy się, że to co robimy, to jednak nie to? Że może trzeba było iść inną drogą? Że może trzeba było posłuchać tych, co chcieli nam doradzić? A on zawierzył Panu Bogu i trwał w postanowieniu zostania zakonnikiem. Czy nie bał się, że może jednak to nie to? Że lepiej byłoby zostać ojcem sympatycznej rodziny? Może się bał. Ja nawet jestem pewna że też miał wątpliwości. Ale zaufał.
I jeżeli my mamy tyle do wyboru, przecież właściwie całe życie przed nami, to musimy wybierać. Bo bez wyborów ogarnie nas drętwota. Jak mówił o.Maciek, będziemy siedzieć w domu i czekać na znak, że moja droga jest dobrą drogą,  aż dopadnie nas depresja. Bo ten lęk przed wybraniem, przed pójściem złą drogą naprawdę może być paraliżujący.
I nawet jeżeli ja nie wiem, czy idę dobrze, czy źle, czy moja nauka potem zaplusuje, czy będę mieć pracę, czy moja alergia na tranzystory nie jest powodem do zmienienia ścieżki życia, to warto zaufać Panu Bogu. On chce dla nas jak najlepiej, a idąc z Nim, zawsze będzie dobrze. 

Jakie to szczęście, że Pan Bóg zsyła nam takich świętych jak święty Ludwik. I czasem dobre kazanie w odpowiednim momencie :)

środa, 5 października 2011

zaczęło się.

Zaczęło się jakoś dziwnie. Niby coś się dzieje, a jednak nic. Trochę zmian. Czy na lepsze? Zobaczymy. Kilka zaskoczeń. Bo jednak to jest czymś innym niż być miało, a cośtam innego nie działa jednak. Ale jakoś leci.

Jesień złota i polska. Chociaż czasem chmura za oknem, to kasztany i liście kolorowe. Czuć jesień oj czuć. I poranna mgła na Błoniach. To dopiero jest jesień!

Mam nadzieję, że Wam też jakoś leci i że jesień miła. Pomimo tego że zachęca do depresji :)

piątek, 30 września 2011

zaskoczenia.

Czasami spotykają nas takie zaskoczenia w naszym ziemskim życiu, że nawet ciężko o nich mówić, nie mówiąc o pisaniu. I wszystko wywala się do góry nogami.
Oczywiście, że są zaskoczenia pozytywne i te mniej, żeby nie powiedzieć że tragiczne. Ale każde z nich dużo zmienia. I chyba najlepiej gdy zdarzają się dwa na raz. I zderzają się w swoim pozytywiźmie i tragiczności. Człowiek wychodzi na zero. Co prawda z burzą myśli w głowie, ale mimo wszystko jakoś jeszcze się trzyma.

Chciałam Wam dziś opisać historyjkę, choć pewnie większość z Was już ją słyszała.
Poszłam na spacer, taki jesienny, na kasztanów zbieranie i patrzenie na liście spadające z drzew. Pod kasztanowcem natrafiłam na... sztuczną szczękę. Nie bardzo wiedziałam co z nią zrobić. Zachować na starość? Oddać do punktu rzeczy zagubionych? Poszłam tam następnego dnia, ale trochę się bałam grzebać w liściach. W każdym razie nie było sztucznej szczęki na wierzchu. Mama cichą nadzieję że trafiła do staruszka - właściciela. :)

niedziela, 25 września 2011

gdzie jesteś?

Jak łatwo zgubić Pana Boga. Idzie się z Nim, a zaraz się Go nie widzi. I potem się szuka i szuka, i szuka.
To tak jak z małym dzieckiem, które dostanie zabawkę i świata nie widzi poza nim. Jego rączka puści na chwilę dłoń matki na peronie metra, a potem gubi się w tłumie. Mamo, gdzie jesteś! Panie Boże gdzie jesteś?!? Przecież wiem, że jesteś. I że gdzieś tu, zaraz, obok. Bo przecież przed chwilą Cię widziałem/am.

Jak dobrze, że na naszej drodze do Pana Boga nie jesteśmy sami. Że możemy go spotkać w drugim człowieku. Że ktoś może nas nakierować. Sami nigdzie byśmy nie doszli. Zbłądzili i zagubili się na peronie metra. 

Jak dobrze, że On nad nami czuwa. Nawet gdy Go nie widzimy i nie doświadczamy Go jakoś bardziej namacalnie. I gdy staniemy na ławce, żeby znaleźć naszą mamę, ona nas zobaczy. A On tak samo nas znajdzie. Jakie to szczęście.

czwartek, 22 września 2011

Jesień!

Przyszła. Chciałoby się, żeby była złota (i polska). A na razie te chmury, to tylko z jesienną deprechą mi się kojarzą.
Ale kasztany już na Plantach. I dzieciaki i starsze panie się nad nimi pochylające.
I owce na Błoniach. Ale one średnio są jesienne. Takie ni z gruchy ni z pietruchy. Ale niech się pasą. A, co!
Tęsknota za tymi co pojechali. Ale przecież wrócą.
No i tak jakoś. Jesiennie mi. Ale jesień smutna być nie musi, więc nie wiem co.

niedziela, 18 września 2011

Było.

Bo było fajosko.
Was spotkać.
Pogadać.
Pośmiać się.
Pójść w góry.
Pooglądać filmy
podjadając kiełbasę.
Strasznie pozytywny jest czas, gdy wstaje się kiedy chce, leży się pół dnia, rozmawia cały czas.
I jedynym zmartwieniem jest przygotowanie posiłku.
To dopiero były wakacje.
Nawet sprzątanie było miłe. Z narzekaniem na butelki po piwsku, które nie wiedzieć czemu nie były tam, gdzie być powinny.

Dziękuję Wam wszystkim. A przede wszystkim Baś. za udostępnienie miejsca.
To były wakacje!!!

piątek, 9 września 2011

Pożegnania.

Nie lubię pożegnań.
Bo zwykle są ckliwe i rzewne.
Bo skoro się żegnamy... to co? Gdybyśmy wiedzieli że zaraz się zobaczymy, to byśmy się nie żegnali. Takie dopuszczanie myśli, że może coś się stać? Albo że się nie zobaczymy?
Nie wiem sama.
A z drugiej strony. Jeżeli ktoś bliski wyjeżdża na  5/6roku... to jakże się nie żegnać?

Ale to pożegnanie było radosne. Bo też bym chciała pojechać. Bo tam cieplej, bo patrzenie na samolot absorbujące.

Ostatnio dużo było pożegnań. Rozjeżdżamy się powoli. I dobrze. Czekam powrotów, zdjęć i wspomnień. A tymczasem produkuję własne wspomnienia i zdjęcia. Nawet nie wyjeżdżając.
Choć czasem pojawia się myśl, że trzeba było jechać...
Może lepiej by było, kto by to ocenił? 
Gdybym rzucił to wszystko, miejsce bycia zmienił. 
Mogłem jechać wyjechać i stąd się oddalić, 
ale jednak zostałem. Z tymi co zostali.
A może w pożegnaniu jest trochę zazdrości? Że to nie ja wyjeżdżam? 

poniedziałek, 5 września 2011

Konspira!

Konspira...   

Strasznie się ucieszyłam, że wciąż czasem zaczynamy tajemnie szeptać, wysyłać maile (i orientować się, że nie do tej, ach, nie do tej, osoby mieliśmy wysłać tego maila!), słać w ostatniej chwili sms-y i.... bawić się urodzinowo. Albo pożegnaniowo.

robimy urodziny, ale ciii....


Że nie tylko na osiemnaste urodziny, chce nam się bawić w konspirę.

konspira....

A takie urodziny zawsze wpadają w pamięć. Aż chce się innym też takie urodziny zrobić.

urodziny... 

Miło jest pochodzić z Wami po mieście. Wstąpić do kościoła ("bo nigdy w nim nie byłam.",  "i ja też.", " i ja!"). Pośmiać się. Z wszystkiego.

wiesz, jest konspira....


Bo fajnie jest pójść z Wami na lody w wrześniowy upał :)

Dzięki!

środa, 31 sierpnia 2011

List do samego siebie.

Ostatnio jakoś mi się przypomniało.
Że kiedyś napisałam do siebie list. Żeby go otworzyć za kilka lat. O ile dobrze pamiętam, to zadedykowałam go sobie "na po studiach", a więc mam trochę czasu. Aczkolwiek nie mogę go nigdzie znaleźć!

Pisaliście kiedyś do siebie taki list? Na "za rok", "po studiach", "po maturze"?
Trzeba tam napisać, co chciałoby się zmienić w swoim życiu. Czego więcej robić, z czym skończyć, jak rozbudować relacje z innymi, jak się rozwinąć. A potem zakleić uprzednio napisawszy datę kiedy należy go otworzyć. Przeżyć odpowiednią ilość lat, odszukać list i przeczytać. Czy się udało?

To nie mój pomysł, o nie. Ale polecany uczniom idącym do liceum (aczkolwiek nie w Polsce), którzy trzy lata później zdają egzamin dojrzałości. Fajnie otworzyć list po maturze. Jeszcze fajniej znaleźć go zapomnianego jakieś pół roku później :)

Polecam ten pomysł również wszystkim, którzy wyjeżdżają niedługo za granicę zdobywać nowe doświadczenia. I nie tylko. Może przed kolejnym rokiem szkolnym/akademickim, przed wrześniem 2011 warto napisać do siebie list?

Choruje mi się chwilowo i ciężko mi pisać. A jeszcze ciężej żegnać tych, co zaraz wyjeżdżają, albo już wyjechali. Ale o pożegnaniach napiszę innym razem.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Powroty.


Coś w nich takiego jest, że się je lubi.
Wraca się nocą, albo wczesnym rankiem, gdy jeszcze miasto jest (prawie) całkiem puste.
Dom jest ciemny i nie wywietrzony. A kwiatki czasem całkiem uschłe.
I wszystko wydaje się takie inne. Z tchnieniem nowości.
Bo wyremontowali kamienicę na sąsiedniej ulicy. Bo otworzyli nowy sklep. Bo ogłoszenia na słupie są aktualniejsze niż te sprzed kilku tygodni. Bo dobrze się wraca do własnego domu.

Lubię wracać.
A jeszcze bardziej lubię spotykać ludzi, którzy strasznie cieszą się z tego, że mnie widzą, że wróciłam. A ja się cieszę z nimi. Że mogę ich po raz kolejny zobaczyć. I nabieram sił na inne powroty.
Bo są też powroty do rzeczy, które lubiliśmy robić bardziej i mniej, ale kiedyś przestaliśmy. I chcemy do nich wrócić. Albo musimy. I są powroty do nauki i do tańca, do muzyki, do gimnastyki porannej, do pływania, do sprzątania, do gotowania, do czytania, do telefonu, do komputera i do wielu innych rzeczy. Czasami chwila wakacji bardzo się przydaje. To chyba najprzyjemniejsze w powrotach - to, co się wydarzyło chwilę wcześniej.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Co z tym dobrem?

Czasami spotyka nas tyle dobra, że nie wiemy co z nim zrobić, jak je ująć i jak wykorzystać.
A może po prostu wystarczy za nie Panu Bogu podziękować?
Podładować swoje akumulatory, bo kiedyś może być gorzej?
I zacząć się tym dobrem dzielić z innymi?
Przynajmniej uśmiechem.

Posyłam Wam największy uśmiech jaki się da. Na całe dwa tygodnie, kiedy odpoczywać będę od Internetu i telefonu oraz innych dóbr tego świata. Coś mi się widzi, że będzie to niesamowita przygoda. :)

wtorek, 9 sierpnia 2011

Dzieciaki na Jasnej.

Przeżyłam niesamowite doświadczenie. I nie chodzi tu o samo pielgrzymowanie na Jasną, o kwaterowanie, o ten trud i niewyspanie. Chodzi tym razem o dzieciaki.
Ileż one siły mają! Ile chęci! Ile wiary!
Nie przeszkadza im szkoła, ani brak wody. Nie marudzą, że mają daleko na kwaterę.
Uśmiechają się do każdego. Biorą za rękę. I idą. Prowadząc swojego rodzica. Opiekują się tym dorosłym, który myśli, że to on jest opiekunem.
I tak naprawdę, to powinniśmy się na nich wzorować na drodze do Pana Boga.
Bo co za różnica czy będę spać w szkole, na podłodze w kościele czy u kogoś w domu? Przecież On i tak jest ze mną. Cokolwiek by nie było. Jakkolwiek by mnie nie potraktowali ludzie na drodze mojego życia. Myślę, że warto Mu polecać ludzi, których spotykamy. Tych z uśmiechem, i bez niego, z problemami, i z otwartymi drzwiami na pielgrzymów.
A tego wszystkiego bym sobie nie uświadomiła, gdybym nie poszła z dzieciakami na Jasną.
Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali w tej ciężkiej drodze. Bez Was nigdy bym nie dała rady.

wtorek, 2 sierpnia 2011

jesień?

Zastanawia mnie, czy to już jesień?
Ciągle takie chmury i deszcz, deszcz i chmury. Depresji można dostać.
Czy to już listopad?

Odbyłam ostatnio kilka ciekawych wymian zdań. Prowadzących do ciągu myśli, zastanowienia się nad sobą i innymi oraz różnych wniosków. Także nie mogę trochę się wyplątać z tego co myślę, a jednocześnie wydaje mi się, że już wszystko co miałam powiedzieć, komuś powiedziałam i nie ma potrzeby pisać tego raz jeszcze. 
Ale ogólnie doszłam do tego, co zawsze, że szczęście jest w nas i nie dojdziemy do niego nigdy, jeśli go w sobie nie odkryjemy, czyż nie?
Więc do roboty! Odkrywać szczęście w sobie! Właśnie teraz. Gdy pogoda taka jak jest i wydaje nam się że będzie tylko gorzej. Co tam gorzej! Przecież to zależy od nas. Od naszego punktu spojrzenia na wszystko co wokół. Bardzo łatwo kreować świat wokół siebie. I nie przejmujcie się przypadkiem, że wyjdziecie na szaleńców, co tam! 

A tymczasem chodźmy na Jasną! Chodźmy! :)

poniedziałek, 25 lipca 2011

...

Cisza.
Od kilku dni.
Czasami zdarzają się takie rzeczy, które zostawiają nas w szoku.
Gdy odchodzą ludzie, którzy jeszcze nie powinni odejść.
Piękne było to, że pomimo tego, że wakacje, że każdy w innym miejscu, łączyliśmy się w naszym bólu modlitwą za nią. Mam niesamowitych ludzi wokół siebie. Dziękuję.

Droga M. Mam nadzieję, że możesz oglądać twarzą w twarz Naszego Stwórcę. I że jest tam milion razy lepiej, niż tu, u nas, na ziemi. Wstawiaj się tam czasem za nami, co?

W poszukiwaniu zrozumienia i idąc za wspomnieniami, natrafiłam na setny numer Dziewiętnastki. Chciałam przeczytać raz jeszcze Dramat w trzech aktach oparty na faktach. W podziękowaniu za to, że było mi dane znać akurat tych ludzi, a nie innych, za to że byli. Trafiłam na piękny tekst o śmierci i żałobie.

Niebo piękne, nie płacz już, bardzo Cię proszę. Nie trzeba aż tak. Naprawdę. Przecież Tam, przygoda dopiero się zaczyna. Przecież za tym tęsknimy. Czemuż więc smuci nas to, że niektórzy mogą być już z Nim?
Bo nie ma ich z nami. Ale nigdy nie zapomnimy ile od nich dostaliśmy.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Wakacje bez kajaków... to wakacje stracone!

Na szczęście czasami nasze marzenia się spełniają. Czasami warto planować i namawiać innych.
Ogromnie się raduję, gdy mówicie mi, że cieszy Was ten wyjazd. A mnie cieszy on jeszcze bardziej.
Chcę do jeziora! Nad rzekę! Popływać choć trochę!
Ale na razie jest pakowanie. Czyli coś mało przyjemnego. Coś za coś. Żeby wyjechać, trzeba się spakować, choć trochę.
Mam nadzieję, że też spędzacie dobrze ten lipiec.
Taki on dziwny. Niby upalny, niby deszczowy.

Zapowiadają nam deszcze na cały tydzień. Woda z dołu, woda z góry... Może nie, może nie.
Panie Boże, daj nam trochę słońca. Troszeczkę. We wtorek. I w środę. A potem trochę w czwartek. Może być za chmurką, ale bez deszczu. W piątek. I może jeszcze w sobotę? Co Ty na to? Niech pada naokoło, ale nam nie. No, proooszę....

czwartek, 14 lipca 2011

na patelni.

To Słońce jest niemiłosierne! Praży, smaży, piecze i nie wiem co jeszcze. 
Za każdym razem, gdy chcę się utwierdzić w przekonaniu, że mam w domu chłodno, wychodzę na moją prywatną patelnię-balkon. Patrzę sobie na wysychające kwiaty, martwy (bo bezludny) krajobraz i myślę: jak spędzacie wakacje? Czy układa Wam się podróżowanie? A może też Was męczy upał niemiłosierny? Może też czasem o mnie sobie myślicie? I wzdycham do Pana B. żebyście szczęśliwie spędzili ten wakacyjny czas. 

Ostatnio zachwyciła mnie Caro Emerald. Tak, tak, wiem do tyłu jestem. Ale tak jakoś słucham jej i słucham i nie mogę się nasłuchać. I ciągle myślę, że trzeba by zrobić tańce. Bo już mi brakuje strasznie tańczenia, ciągle mam w nogach te urodziny lipcowe sprzed roku. A skoro nawet dobrą płytę znalazłam...
Tylko trochę za gorąco na tańczenie... Już wiem dlaczego karnawał odbywa się zimową porą :) Chociaż ten śnieg i mróz to tylko wtedy na naszej półkuli jest. Ale my w ogóle jesteśmy jacyś mało ciepłolubni. Niby wszyscy czekają tego lata, a potem nagle jest wszystkim za gorąco.
A wykorzystują to lodziarnie :)
Zwłaszcza ta, którą ostatnio otworzyli na mojej drodze, którędy co chwila przechodzę, i gdzie gałka kosztuje po staremu. Przy takiej pogodzie nie da się im oprzeć, chociaż nie raz jadłam coś znacznie lepszego. No, cóż lato daje niektórym w kość, a innym duże zarobki :)

niedziela, 10 lipca 2011

Za dużo, za mocno, za szybko...

...czyli kilka przemyśleń po czwartkowym egzaminie.
Jak widać już niedziela, a ja piszę o czymś, co było dawno temu. A co za tym idzie, chyba pan profesor miał rację. Wszystkiego jest za dużo, przeżywamy to za mocno i dzieje się to za szybko. Zaczęłam wakacje z pełną mocą i nawet nie mam kiedy Wam napisać o moich przemyśleniach! Niesamowite.
A byłam przekonana, że to stwierdzenie jest grubo przesadzone. Że myśl o uciekaniu na pustynie w poszukiwaniu chwili spokoju jest strasznie odległa...
Bo przecież jest tyle filmów, które chcę obejrzeć, tyle książek, które chcę przeczytać, tyle płyt, które chcę wysłuchać, tylu ludzi, z którymi mogę się jeszcze spotkać, tyle rzeczy, które chcę w życiu zrobić! A przecież nikt mi nigdy nie powie ile mam jeszcze czasu, a nawet jeśli by chciał to zrobić, to bym nie chciała. Co by to było za życie?
Tak mi się wydaje, że młodość ma swoje prawa. Lubimy szybkość, mamy mnóstwo energii, potrzebujemy trochę adrenaliny i ciągle pojawiają nam się nowe pomysły, które pragniemy zrealizować. Im szybciej, tym lepiej. Na wszelki wypadek.
A kiedyś, jak będę już starsza, przypomnę sobie słowa pana profesora "Za dużo, za mocno, za szybko" i przemyślę raz jeszcze: czy było warto? Czy było warto tak się spieszyć? Tak wszystko przeżywać zbyt mocno? Tak się angażować i tyle na siebie brać?

wtorek, 5 lipca 2011

...niespodzianka!

Są rzeczy, które czasami nas zaskakują. Które przecież i tak miały być, ale jednak. Zaskakują. Niespodziewanie wyłażą i depczą nam po piętach.
Na przykład taki egzamin. Przecież wiedziałam, że będzie. I zupełnie nie wiem czemu mnie zaskoczył, że to już. A teraz siedzi mi w głowie, bo pomimo że napisany, to znalazłam już błędy.
Albo takie chamstwo wśród naszych rówieśników. Przecież ich znam i ich lubię. A nagle, niespodziewanie zachowują się tak, że nigdy bym ich o to nie posądziła. To prawda, że traktujemy siebie ostatnio bardzo generalizując. Że mówimy "my" zamiast "ja". Że się nie podpisujemy, na wszelki wypadek, wtedy za wszystkie nasze głupoty odpowiadają wszyscy. Ale przecież to jest nasze życie! Weźmy je do własnych rąk i poprowadźmy tak jak chcemy. Nie dajmy się zwariować. Odpowiedzialność zbiorowa nie jest żadną odpowiedzialnością. Bo przecież musimy sami za siebie odpowiadać. Tak po prostu. I wiadomo, że nie ma lekko. I po to mamy przyjaciół żeby nas wspierali. A my ich. Razem jest łatwiej. Ale nie oznacza to, że jesteśmy "my", a nie ma "mnie". Tak, to ja mam za siebie odpowiadać. W końcu to moje życie.
I choć czasem niespodzianki w naszym życiu są miłe, a czasem nie, to zawsze będą niespodziankami. A one są po to, żeby nam dać impuls do myślenia. I działania.

środa, 29 czerwca 2011

Byle się nie uczyć.

Co robicie żeby się nie uczyć?
Zaważyłam, że w sesji, im więcej egzaminów, tym więcej rzeczy do zrobienia. A, to posprzątam zanim zabiorę się do nauki. I coś do jedzenia jeszcze. Ale bez muzyki się nie uczę, trzeba iść znaleźć dobrą płytę (no, bo przecież nie przy wszystkim da się uczyć). A pogoda taka ładna, że trzeba wyjść choć na chwilę, przecież potem może padać. I tak to schodzi...

Dzisiaj pada deszcz. Myślałam, że to mi trochę pomoże.
Byłam już na basenie, upiekłam ciastko, wrzuciłam pranie do pralki, zrobiłam prasowanie, pogłaskałam kota. I co? Jest południe!
Jeszcze mam parę rzeczy do zrobienia, ale w końcu będę musiała się poddać. I zabrać do roboty.
Czy Wy też tak macie? Że robicie wszystko byleby nie to co trzeba?

A jeżeli macie już wakacje, to Wam troszeczkę zazdroszczę. Ale i pozdrawiam serdecznie :)

(Gdybyście mieli pomysł na obiad, to możecie mi napisać, bo zupełnie dziś nie mam weny...)

poniedziałek, 27 czerwca 2011

spotkanie? odwołane.

Ja nie rozumiem jak tak można. Jak my ludzie potrafimy takie rzeczy robić.
Umówić się z kimś łatwo. Jeszcze łatwiej odwołać spotkanie.
Tak.
Odwołać.
To nic, że osoba, z którą się umówiliśmy, czeka. Że chce z nami porozmawiać. Że cieszyła się na to spotkanie.
Odwołujemy.
Tak po prostu. Jednym słowem. Że nie mogę. Albo z wytłumaczeniem, które ze strony przeciwnej wydaje się być najgłupszym z najgłupszych.
Przykro czasami, jak ktoś odwoła nam spotkanie.
Jeszcze kilka razy i zaczniemy się obawiać z kimkolwiek umawiać. Jeżeli zdarza nam się to kilka razy na tydzień... To aż kusi, żeby innym też tak zrobić.
Więc może lepiej przemyśl następnym razem zanim komuś zaproponujesz spotkanie? I zanim komuś powiesz: "Tak, chętnie"?

sobota, 25 czerwca 2011

Tak sobie dziś myślę....

Człowiek jest istotą bardzo łatwą do zmanipulowania.
Wszyscy wokół wątpią, to on też.
Wszyscy się denerwują, to on też.
Wszyscy się cieszą, to on też.
W końcu nie można się zbytnio wychylać z grupy, oj nie. Bo jeszcze ktoś by się dziwnie na mnie popatrzył. I tak się zastanawiam, które z moich uczuć jest moimi, a które z nich są tych, którzy mnie otaczają. Ile z tego ktoś mi wmówił? Ale to chyba kwestia nie do rozstrzygnięcia...

Ostatnie dni przyniosły sporo radości, byłam na dwóch pięknych ślubach :) Jak kiedyś będziecie na jakimś ślubie, to zwróćcie uwagę, na formułki i modlitwy, które ksiądz wypowiada nad Młodymi. Dają trochę do myślenia. W ogóle jak sobie pomyślę, że tak na wieczność...

wtorek, 21 czerwca 2011

Byle do przodu.

No i przyszedł ten czas, gdy już nie ma na nic siły, gdy już się tylko marzy by mieć zal. wpisane w dobrą krateczkę i święty spokój. Ależ nie. Nieprędko. Ba, jeszcze daleko do wakacji.
Przyszła pora na naukę. Tak, tak, jutro zacznę :) Albo w czwartek. Ale w piątek już na pewno. Rozpisałam sobie kiedy czego się uczę, może pomoże. Na pewno przy okazji znajdę mnóstwo czasu na sprzątanie, gotowanie, czytanie po raz kolejny tych samych książek i mnóstwo spacerów.
Trzeba zacisnąć zęby i jakoś to przeżyć, przecież od sesji się nie umiera.
W końcu jak ktoś uczył się cały semestr, to te wszystkie egzaminy to tylko formalności, prawda? Prawda. Sama to zauważam.

No, to do roboty!

piątek, 17 czerwca 2011

Stresy.

Czasami mamy tak, że denerwujemy się wszystkim naokoło.
Budzimy się w nocy i ogrania nas lęk, i to nie taki konkretny, tylko ogólny.
Bo niebawem sesja, bo coś się nie układa jak powinno, bo za miesiąc coś tam, a w przyszłym roku coś tam, bo nie wiadomo co dalej, a wczoraj nie było tak, jak być powinno. I tak się to wszystko nakłada, kumuluje.
I co w takim przypadku zrobić?
Pewnie postarać się tym wszystkim nie przejmować.
Ale tak właściwie to nie wiem. Może Wy wiecie?

Za to wiem, co robić, żeby się nie uczyć :) o tym innym razem, jak już zacznę sesję i będę musiała się uczyć :)

A poza tym, chciałam Wam bardzo podziękować, za to, że mnie czytacie!
Cóż ja bym bez Was zrobiła?
Statystyki mówią, że od dwóch miesięcy (dokładnie tyle już dla Was piszę) odwiedziliście mojego bloga już ponad 400 razy!
Dziękuję!

środa, 15 czerwca 2011

Zwiedzanie tego co poznane.

Zwiedzaliście kiedyś rodzinne miasto z kimś spoza tego miasta? Albo z obcokrajowcem?
Zróbcie to koniecznie!
I nie chodzi mi wcale, o zwiedzanie całego miasta z przewodnikiem, włóczenie się całym dniem po muzeach i ziewanie w tramwaju.
Idźcie w miejsca, gdzie często chodzicie. Oderwijcie wzrok od podłoża i pooglądajcie sobie szczyty kamienic. Zobaczcie czyje pomniki na co dzień mijacie. Wypytajcie znajomych co wiedzą o waszym mieście, zwłaszcza, gdy pochodzą z całkiem innych miejsc. Pewnie znają całkiem inne historie, coś im się gdzieś obiło o uszy, a może przeczytali przewodnik po Waszym mieście.

Bardzo ciekawie zwiedza się miasto z obcokrajowcem, który właśnie robi kurs przewodnika po Twoim mieście. Niesamowite usłyszeć od kogoś tak dalekiego o własnej historii. Zupełnie na nowo, już nie w szkole. To naprawdę jest ciekawe. To naprawdę warto wiedzieć.

I zachwycające są miejsca, które codziennie się mija, które się odkrywa raz na jakiś czas. Bo zawsze przechodzimy tamtędy w pośpiechu i patrzymy tylko pod nogi.

A na koniec jeszcze jedna propozycja (nawiasem mówiąc też od obcokrajowców). Taka miejska zabawa. Dwuosobowa. Prosicie kogoś (lepiej znajomego), żeby przez 15 minut z Wami pospacerował. Ale (!) zawiązujecie sobie oczy. I jak głoszą reguły (nie, te tym razem nie są po to, żeby je łamać), tylko osoba z zawiązanymi oczami może się odzywać. I spacerujcie! Wchodźcie do sklepów i róbcie zakupy!
A po 15 minutach się zmieńcie :)

niedziela, 12 czerwca 2011

Mama, mamusia.

Mamy są niesamowite.
Nie wiem czemu docenia się to tak późno.
Jedne potrafią uszyć strój na bal karnawałowy, a drugie upiec wspaniały tort.
Ah.
I wszyscy się zachwycają.
A my ślepi. I nie widzimy.
Dopiero obserwując inne Mamy, zauważamy, że nasza jest wyjątkowa. W końcu jest nasza!
Może to też taki czas, że dorastamy i coraz bardziej przypatrujemy się naszym Rodzicom, żeby potem, kiedyś, również podołać takiej roli. W końcu łatwa ona nie jest.

I trochę się boimy o nasze Mamy. Bo one strasznie dużo robią. Ciągle, bez przerwy. Aż chciało by im się powiedzieć: "koniec! teraz ja tu robię, a Ty odpoczywaj!". No i dlaczego tak nie zrobić?
I boimy się też choroby naszej Rodzicielki. Mimo że ona nie zawsze przyjdzie (przecież nie każdy musi chorować), ale nosimy w sobie taki lęk.

Ale musimy mieć świadomość, że nasi Rodzice nie są wieczni. Musimy potrafić być niezależni. Co wcale nie oznacza, że mamy wyzbyć się wdzięczności. Nigdy!
Moja Mama, jest moją Mamą i zawsze, ale to zawsze, będzie Najwspanialsza, Najukochańsza. Na pewno trudno będzie się pogodzić z jej starzeniem się, ale i my będziemy starsi. Czas jest nieubłagalny. Biegnie. I nikt, nic, tego nie zmieni.

A Tata? Wiadomo. Niesamowity. Ale o Tacie będzie innym razem. :)

piątek, 10 czerwca 2011

Filozofia czy niedouczenie?

Marina powiedziała mi kiedyś, że wspominamy tylko to, co nigdy się nie wydarzyło. Wieczność musiała upłynąć, abym wreszcie pojął jej słowa. (Marina, Carloz Luiz Zafón)
Zastanawiałam się kiedyś nad, tym, ale i w moim przypadku minęła wieczność, zanim doszłam do jakichkolwiek wniosków.
Bo to chyba jednak tak rzeczywiście jest. Że pamiętamy to, co chcemy. Zastanawialiście się kiedyś nad tym? Większość naszych wspomnień, jest dobra, miła, piękna. Te złe jakoś wypieramy. Przeinaczamy je. Niebo było wtedy bardziej niebieskie, a humor lepszy. I on wcale nie patrzył na mnie takim złym wzrokiem, a ja wcale nie trzaskałam drzwiami.
W Mińsku pachniało rybą, w Tallinie świeciło nieustannie słońce, a wszędzie było tak... pięknie. Nie pamiętam już jak było naprawdę. Ale, czy to źle? Skoro wszyscy powoli zapominamy, kolorujemy sobie nasze wspomnienia.... Niech będą one piękne, a co! Wszak mają nam pomóc przetrwać trudniejsze chwile.
A potem trafiłam na ten artykuł. I tu się okazuje, że nawet to, co widzimy, jest inne. Że każdy z nas postrzega to inaczej. Czy to nie piękne? Że jesteśmy tak różni? Że to co ja postrzegam jako kolor niebieski, dla Ciebie też nim jest, ale może widzisz go jako mój błękitny? Sama nie wiem... Czy jest on ładniejszy? Czy Twój świat jest bardzo różny od mojego? Czy kwadrat ma zaokrąglone kąty, tylko ktoś nam kiedyś powiedział, że ma kąty proste i takim go już widzimy? Czy dlatego tak bliskie nam twarze tych, których tak dawno nie widzieliśmy?
I tak mną zatrzęsło, że nie wiem co jest tym właściwym.
W końcu to, co ja widzę, to widzę, ciężko mi stwierdzić czy jest to prawdziwe, czy zmyślone. Ale mimo wszystko, przecież na styku okularów i ich braku wiem, co jest obrazem właściwym, a co nie. Widzę dobrze lub źle. Mój mózg nie potrafi mi dopowiedzieć obrazu, gdy nie ma prawidłowej soczewki...
A z drugiej strony znam sytuacje, zwaną przeze mnie "syndromem sam-w-domu", gdy wiemy, że nikogo z naszych bliskich nie ma, a gdzieś nam migają na ulicy i ciągle słyszymy, że ktoś nas woła. Nasz słuch też nas przecież zwodzi. A ja się dziwię, że czasem słyszę same kwarty!
Jak dużą część tego co słyszymy dopowiada sobie nasz mózg? Przecież słuchając znanego utworu, gdyby nam go ktoś wyłączył, potrafilibyśmy dalej go "słyszeć". Chyba, że jest to już pamięć...
I jeszcze jeden przykład na koniec.
Przecież pisząc, bardzo często przekręcamy literki. Piszemy skrótami. I jakoś potem się odczytujemy. Rzut oka i wiemy o co chodzi. Czy to kwestia tego, że mózg sobie dopowiada obraz, czy tego, że wykształciliśmy czytanie poprzekręcanych słów?

Czy ja wpadłam w filozofię, czy powinnam się spytać naukowców?

sobota, 4 czerwca 2011

Obserwacje

Mam ostatnio spostrzeżenia wobec narastających wszem i wobec serduszek, par ściskających się w parku J. i deklaracji związków na portalach społecznościowych. Co ciekawsze moje obserwacje zostały poszerzone przez kilka miłych rozmów, sms-ów i jeden wpis blogowy.
Bo nagle się okazuje, że nasze singielstwo, przecież takie fajne (no, a nie?), to nie do końca takie jest. Że kobiety noszą w sobie takie pragnienie, które w pewnym momencie wyłazi. 

Że chciałybyśmy mieć chłopca.

Który by to kochał. I troszczył się wielce. I był.

I ogarnia nas strach, aż zaczynamy o nim mówić.
Bo boimy się, że zaraz będzie za późno. Że zaraz będzie trzeba o dzieciach myśleć, że to nasze narzeczeństwo będzie musiało być ekspresowe. Albo, że jednak go nie znajdę. Albo, że się pomylę. Albo, że się za bardzo pospieszymy z naszym związkiem. Albo nie wiadomo co jeszcze.
I im więcej o tym z Wami rozmawiam, tym bardziej widzę, że opanowała nas jakaś... zbiorowa panika? paranoja? Sama nie wiem jak to nazwać. Z jednej strony to racjonalne troszeczkę, ale z drugiej nie do końca. W sumie, to czym się tu przejmować?
No, bo zauważmy, że Wszechmocny mimo wszystko chce dla nas najlepiej. I że może wartałoby Mu zaufać. Ale  (!) miejmy też oczy szeroko otwarte. Żeby czegoś nie przegapić. Nie bójmy się poszukiwań. Bo przecież z Nim można wiele dobrych relacji stworzyć. Wszak on Stwórcą jest. Byle z Nim. I do przodu!

środa, 1 czerwca 2011

myśl

Czasem lepiej nie myśleć o tym co jutro.
Myśli się więc tylko o tym co dziś, co teraz. Czego jeszcze się nauczyć, co jeszcze zrobić, ile słów wypowiedzieć i napisać, ile posiłków zjeść, ile stron przeczytać. A potem się już nie myśli, tylko brnie przez to wszystko.
Czasem nie warto myśleć o tym, że czeka nas taki wysiłek, że jeszcze miesiąc nauki, że przez tyle czasu jeszcze trzeba być pełnym sił i mieć otwarty umysł.
Bo jak się o tym pomyśli, to nagle okazuje się, że wątpimy. Że boimy się, że nie damy rady. Że nam sił nie starczy. I chce nam się tylko pójść spać, bo już nie warto nawet się zabierać do roboty. 
Warto, oj, warto.

piątek, 27 maja 2011

Wszystko i nic.

Czasem przydałby się taki przycisk, który odłączałby myślenie.
Łatwiej byłoby zasnąć.
Łatwiej byłoby siąść do nauki.
Łatwiej byłoby nic nie robić.
Milej byłoby pójść na spacer.
Nie trzeba by do nikogo mówić. Gadać jak najętym. Albo z braku osoby wysłuchującej wyżalać się ścianie.
Można by trwać w nicości.
I być po prostu.
A przy takiej ilości myśli nie da się.
Ciągle coś zaprząta mój umysł. Bzdurne wątki niedokończonych rozmów. Obraz, co na chwilę przykuł uwagę. Muzyka, co zapadła w pamięć i nie można się od niej odplątać. Przepis na kolejne ciasto z rabarbarem. 
Dzień Matki, tej która tak wiele dla nas zrobiła, a my nie potrafimy jej się odwdzięczyć. Nawet nie zauważamy, że mamy takie szczęście, że piecze nam takie pyszne torty, że ciągle o nas dba i jest po prostu. Zwyczajnie. A my zwyczajnie nie potrafimy jej powiedzieć "dziękuję".
Myśl o tym co będzie, o tym co nas jeszcze czeka. I chwila zadumy nad starością, choć Dzień Babci był dawno temu.
Strasznie dużo tych myśli na jedną krótką chwilę. I plany wakacyjne jeszcze. Ale może jednak, mimo wszystko, to dobrze? W końcu człowiek istotą rozumną jest. 

poniedziałek, 23 maja 2011

Do dobrej kawy

Bywają takie książki, które czytamy i czytamy. Wloką się za nami przez kilka miesięcy, a mimo wszystko chcemy je dokończyć. Brakuje nam na nie czasu, tramwaju długo jadącego do pracy, chwili skupienia myśli, a czasem nawet i sił. Więc klikamy w kółko "prolonguj" i brniemy przez nie niestrudzenie. Bo ciekawi nas co będzie za chwilę, śmieszą nas dialogi bohaterów, a poza tym dobrze coś czytać, a ciężko będzie zacząć coś nowego.

Bywają takie książki, które ja nazywam "do kawy". Gdy nie ma nic lepszego do roboty, jest chwila czasu, chęć przeczytania czegoś lżejszego. Gdy nie ma z kim pogadać, albo brak ochoty na rozmowy. Wtedy sięga się po książkę, zasiada z kawą i czyta. 
I bardzo często się zdarza, że porywa nas zupełnie inny świat, że utożsamiamy się z głównym bohaterem i jego problemy są moimi problemami. Nie ma czegoś takiego jak obiad i telefon, jest tylko czytanie i czytanie. A potem zapada zmrok i jeszcze się czyta, bo przecież nie mogę nagle przerwać mojego nowego życia i pójść spać, a moje nowe ja, mój bohater najukochańszy, w tym czasie będzie trwać w nicości. Więc czyta się do końca. Ewentualnie do zaśnięcia nad książką.
Takie są książki "do kawy". Chciało by się je czytać i całkiem zapomnieć o własnym świecie. Nawet o tej kawie, co już całkiem wystygła...


wtorek, 17 maja 2011

Koszmar?

Mijamy się na ulicy, ot co. Niby nic, a jednak. Ubierasz ciemne okulary i myślisz, że Ciebie nie widać? Internet sprzyja otwieraniu się na innych. Lecz, co to? Wirtualnie dużo prościej ze wszystkim. Wrzucamy do sieci bardzo wiele o sobie, mamy innych przyjaciół i lepsze widoki na przyszłość. Bo lżej jest napisać to o tym, co nas boli. Bo łatwiej się otworzyć. Bo szybciej przeczytasz i szybciej odpiszesz. Bo nie muszę Ci patrzeć w oczy i nie widzisz czy mówiąc to śmieję się, czy płaczę.
A jednocześnie...
Przeszkadza mi to.
Nie poznajesz mnie na ulicy, a przecież spędziliśmy trochę czasu razem, już nie wspominam o tym, co w sieci. I co chodzi? Bo nie rozumiem. Nie potrafię tak po ludzku tego zrozumieć. Że może być coś co jest wirtualne, a nie jest realne. I jak to możliwe że mam w sieci tyle "przyjaciół", a w realu dziesięć procent z tego nas poznaje?
Czy to już samotność w tłumie, czy jeszcze nie?

A z drugiej strony.

Ogromne szczęście. Że jednak mimo wszystko jesteście. Że się widujemy, umacniamy i wspólnie idziemy dalej. Że są między nami mosty. Że jest jakaś taka realność i rzeczywistość. Że są spacery i rozmowy. Że jest modlitwa. Że po prostu jesteście. Dziękuję.

sobota, 14 maja 2011

"Narwali bzu, naszarpali"

Zdziwiłam się niezmiernie, że jeszcze jest bez. Bo ten na podwórku...marny już, końcowy.
Ten dzisiejszy, to pierwszokomunijny. Albo ślubny by mógł być.
I tak mi ten Tuwim przyszedł na myśl.
Narwali bzu, naszarpali
Nadarli go, natargali
Nanieśli świeżego, mokrego
białego i tego bzowego (...)
A ostatnie dni jakieś takie ciężkie, niby dużo do roboty, a jednak nic nie zrobione. Podobno im więcej ma się do zrobienia, tym więcej się ma czasu. I bardzo się z tym zgadzam. 
Ale mimo wszystko. Tak mi się wszystko odkłada i odkłada.  
Nieco mi się dzisiaj zaniemogło. Będę musiała pocisnąć w poniedziałek, nadrobić zaległości ze wszystkim. Jutro odpoczywam. Już zasługuję, bo dłużej to tak nie pociągnę. A wypadało by na sesję sił choć trochę zostawić.
Ale, ale. Będzie dobrze. No, przecież!


środa, 11 maja 2011

Przyjaciele

- Jakich pięknych masz ludzi wokół siebie! Jak niesamowici są Twoi przyjaciele!
- Naprawdę? Widzę tylko, że śmieją się do mnie przy poważnych okazjach.
- I poprawiają Ci humor, jak nikt inny. Piszą skrótowe sms-y, których ja nie mogę rozszyfrować. A Ty odpisujesz im jeszcze bardziej zawile.
- Ale przecież się rozumiemy!
- Czy nie dlatego jesteście przyjaciółmi?

Potrzeba czasu, żeby zauważyć jakich pięknych mamy przyjaciół. Dobrze, że taki kiedyś przychodzi.
Bo nasi przyjaciele są piękni chyba przede wszystkim dlatego, że są naszymi przyjaciółmi. Zawsze można wyciągnąć ich na spacer, na rozmowę. Najważniejsze w nich jest to, że .
I wygodnie, gdy idą z nami do Pana Boga. Łatwiejsza jest wspólna droga. Gdy wiemy, że nie jesteśmy sami.

Mówmy sobie, jacy jesteśmy piękni. Jak dobrze, że jesteś. I cieszę się, że stanąłeś na mojej drodze. Niesamowite, że Wy to wiecie, że jesteście tacy, a nie inni, że jesteście tacy piękni i stoicie zaraz przy mnie!

sobota, 7 maja 2011

Deszczyk

Niby deszczyk, a jaka ulga. Bo to jednak deszcz. I nic więcej. Okazuje się, że nic nie daje w kość tak jak on wiosenno-letnią porą. 
Przy takiej pogodzie to tylko wleźć do śpiwora i zwinąć się jak kot.
Jest czas na czytanie zaległych książek, oglądanie starych filmów, pieczenie z dawno wypróbowanych przepisów, na planowanie wakacyjnych podróży.

Pomimo ostatniego uziemienia udało mi się wybrać na spacer. W miłych towarzystwie. Z długą rozmową. Jak dobrze mieć takich ludzi wokoło!
Nie udało mi się jeszcze z rowerem...to ciągle marzenie. I aparat cały dzień nosiłam. Z marnym skutkiem. 
Ale mimo wszystko pięknie dziś było. 

I tęsknotę do Nieba ostatnio mam. Przeogromną. Niesamowite to jest. Tyle sił od Niego dostaję!

czwartek, 5 maja 2011

A może... nad morze?

Tak mi wakacyjnie ostatnio...
Bo niby się uczę, niby siedzę nad książkami. Ponoć dużo do roboty mam.
Ale myślami to jestem daleko, w jakichś pięknych spokojnych miasteczkach, a słonko świeci mi prosto w oczy.
Może to przez to, że w parku J. już tak zielono? A trawa kusi do leżenia? Że bez-lilak już powoli na podwórku przekwita? Że muzyka ostatnio dobra przy uchu?
Pojechałabym gdzieś daleko...
Żeby chociaż już ciepło było. Na sandały i krótki rękaw.
Muszę się wybrać gdzieś rowerem, aparat zabrać, bo do moich wakacji wciąż daleko...
A może na weekend na kajaki? Albo jakieś ognicho gdzieś? Toż to maj! Na majówkę trzeba się wybrać!

A ciche niemieckie miasteczka, włoskie fontanny, norweskie fiordy i targi rybne zostawię sobie na inny czas. Bo i na nie czas przyjdzie, tak mi się coś widzi.

wtorek, 3 maja 2011

A teraz maj, maj, maj!

Po majówce zrobiło się już całkiem leniwie...Było tak miło! A tu trzeba wracać do roboty.
Tymczasem leżenie na słonku i czytanie dawno zaczętych książek wydaje się być o wiele ciekawsze. 
Słuchanie deszczu na poddaszu też.
Więc powoli, powoli zaczynam czytać coś bardziej fachowego. 
Jeszcze wolniej liczę stare zadanie.
A już całkiem ślimaczo uczę się na jutro. 
Bo do jutra niby daleko.....

Bez na podwórku ciągle jeszcze pachnie. Trzeba się nawdychać na cały rok. 

czwartek, 28 kwietnia 2011

Leniwie

Ta pogoda daje mi w kość.
Nie, że nie lubię gdy słonko. Niech świeci.
Nie, że nie lubię gdy pada. Niech leje.
Ale niech się tak ciągle nie zmienia! Niech się już ustatkuje.
Bo nie mogę. Bo mnie nosi strasznie.
Zalegają u mnie na biurku książki. Nieprzeczytane. Z terminem do oddania już kilka razy przedłużanym. Tak się zbieram i zbieram, nie mogę.
Leniwość mnie ogarnęła. Wakacyjność.
Chadzam sobie na spacery i testować słuchawki. Spotykam ludzi.
Bo co się okazuje? Że moje miasto, wcale nie takie małe przecież, jednak jest kółkiem zamkniętym. Że spotyka się co chwila znajome twarze. Bardziej i mniej. I są pozdrowienia i uśmiechy, także te oczami.
Gdzieś ktoś mignął mi na rowerze.
Jak dobrze, że jesteście. Że jest Was tyle. Że można Was spotykać co chwila.
I bez pachnący pod balkonem. Pełnia wiosenności.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Alleluja

Chrystus zmartwychwstał!
Prawdziwie zmartwychwstał!

Nareszcie można wykrzyknąć ALLELUJA! Jak dobrze, że to już.
To najpiękniejsze co mogło się nam przydarzyć. To, że On za nas umarł i zmartwychwstał.
Pozostaje nam na sposób "ludzki" próbować ogarnąć tą Miłość i radować się wspólnie.

środa, 20 kwietnia 2011

Połowa inżyniera.

To już?
Naprawdę?
Tak szybko?
Nie chce się wierzyć, że to już. Połowa inżyniera. 
Następna pewnie będzie o wiele cięższa. Ale ufam Mu, że mi pomoże. Z Nim wszystko mogę.
A ile radości z tego mojego studiowania!
I jakoś tak na tą dzisiejszą połowę...zaczyna się. Wreszcie będę coś robić, działać. Już śnią mi się mikrofoniska, słuchawki i inne takie tam. Wciągnęłam się strasznie. Niesamowite, że akurat dziś zaczynam. Że to wypadło na dzisiejszą połówkę.

I tyle dobrego ostatnio się dzieje...
Czekam niecierpliwie na święta, na radosne słowa. 
Bo samej mi brak słów na to co sama czuję. Tyle Mocy od Niego. Która przychodzi do nas od innych. 
A ile jest radości dzielenia się Nią! 

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Cierpliwości.

Czasem jest tak, że chcielibyśmy wszystko szybciej, łatwiej i przyjemniej.
Żeby już było po kryzysie. Żeby już były święta, a najlepiej wakacje. Żeby już mieć skończone studia, dobrą pracę, i własną rodzinę. Żeby mieć kupioną sukienkę i nie musieć biegać po sklepach, w poszukiwaniu. Żeby już buty z reklamacji wróciły.
Ale, ale.
Gdzie tu kolej rzeczy?
Dobrze, że wszystko idzie, jak idzie. Swoim tempem. Że można się trochę pozłościć, ale i zauważyć, że to dobry czas.
Trzeba go wykorzystać. Nawet chodzenie po sklepach. I czekanie w kolejce. A zwłaszcza naukę. Bo miło się uczyć na balkonie, gdy słońce. Bo dobrze się pracuje, gdy cisza w domu.

I Wielki Tydzień. Gdy pomimo wszystkich codziennych spraw, jeszcze bardziej uciekamy myślą do Niego.
Jak dobrze, że On jest przy nas w naszym codziennym krzątaniu się. I w wielkotygodniowym sprzątaniu i pieczeniu. Gdy chcielibyśmy wszystko zostawić i tylko przy nim trwać.

sobota, 16 kwietnia 2011

Na dobry początek.

Czasem niektórzy tłuką nam pewne rzeczy do głowy, a my nic nie rozumiemy. Jak małe dzieci. Albo zwyczajnie zapominamy. A potem nadchodzi wielkie rozczarowanie, gdy okazuje się, że nasze wyobrażenie było całkowicie urojone. I nie chcemy tego zrozumieć. Chcielibyśmy trwać w tej urojoności.
Dziękuję Wam za modlitwę, którą czułam, kiedy tylko się budziłam. Bez Was wielu rzeczy bym nie zrozumiała.
A tak oto tu jestem. I zaczynam. Bo każdy kryzys coś w nosi do naszego życia. I czasem warto zacząć raz jeszcze, od nowa.

Ostatnio, na ulicy często przeze mnie odwiedzanej, otworzono nową księgarnię. A właściwie świat albumów. Odważyłam się tam wstąpić wczoraj by ... poczuć się jak mała dziewczynka.
Z każdej półki zerkały na mnie piękne albumy, równiutko poukładane. W obcych językach i po polsku. Z pięknymi zdjęciami, obrazkami i małą ilością tekstu. O cenie nie do wyobrażenia.
Czas jakby się zatrzymał.
Będę tam wracać.
Zajmować jedno krzesełko i oglądać. Cieszyć moje oko choć przez chwilę.
Dobrze, że są takie miejsca, które nas cieszą. Zwłaszcza jeśli wydaje nam się, że nasze miasto znamy jak własną kieszeń.