poniedziałek, 31 grudnia 2012

życzę Ci...

Zdarzyło mi się ostatnio, że oddaliłam się od miasta naszych królów. Że zakopałam się i nie potrafię wrócić. Wylądowałam w miejscu najpiękniejszym pod słońcem, gdzie widoki zapierają dech w piersiach a cisza zaprasza do rozmyślań nad sobą. Mam tu swoje miejsce - jeden z moich licznych domów, gdzie mogę się zatrzymać, odetchnąć, odpocząć i nabrać sił. To prawda, że te liczne domy mnie rozdzierają, ale jeszcze nie czas by się  ustatkować.

Czytałam przed chwilą mój post z zeszłego roku - gdy ogłaszałam go Rokiem Pracy Nad Sobą. Czy rzeczywiście nim był? Nie lubię takich podsumowań, ale tak, takim był. I tak jak poprzedni przyniósł mnóstwo zaskoczeń. I bardzo się z tego cieszę. Gdyby nie one, byłoby nudno. Bądź co bądź ten rok przyniósł wiele dobrego. I tak, wszystko się wokół zmieniło. I widzę, że nie da się tak hop siup popracować nad sobą. Dlatego mój kolejny rok będzie Rokiem poznawania siebie. A jakim nazwiesz swój kolejny rok?

Tradycyjnie myślałam o Was przy pieczeniu ciastek. Bo jakoś ostatnimi czasy nie mam sił wysyłać życzeń świątecznych, więc robię to w ilości bardzo ograniczonej. Ktoś mi napisał niedawno, że musimy mieć zabawnie wspominając razem wszystkich, którym coś życzymy, przy pieczeniu pierników. Ale chyba nie jest zabawnie. Rozchodzą się nasze ścieżki i przetrwają tylko najwytrwalsze przyjaźnie. A tych się okazuje być bardzo bardzo mało. Więc rozmyślanie nad piernikami nasączone jest nutką nostalgii.
I z tej samej racji chciałam Wam napisać życzenia - tak dla odmiany na kolejny rok, a nie święta.

Na rok 2013:
Życzę Ci wiary w tym roku. - Tak, w tym roku wiary, chciałabym Wam za cytowanym o. Maciejem życzyć Wam abyście mieli odwagę ją pogłębiać. Czytać, szukać, pytać, wątpić, przekopywać Internet, wymieniać się dobrymi lekturami (polecam o. Badeniego Stąd do Nieba, Ostatnie przesłanie) i wspierać modlitwą. A przecież ten rok już trwa!
Nadziei. - Bez niej ani rusz.
Wszyscy życzą sobie miłości. - Baś. pięknie zauważyła, że są ludzie, którzy bardziej potrzebują miłości i tacy, którzy mniej, więc tym którzy bardziej potrzebują życzę jej więcej. I tak mi się zdaje, że jej brak jest trochę tęsknotą a nie jej brakiem. Bo przecież zawsze mamy jakieś ziarnko miłości od kogoś. Czasem nieuświadomione. A i my kochamy, czasem bezsensownie i beznadziejnie, ale jednak. I na swój ludzki sposób potrzebujemy ludzkiej miłości. Bo nie potrafimy przyjmować tej od Niego. I dlatego potrzebna jest nam wiara. I nadzieja. One się w sobie zamykają i nie da się jednej od drugiej (ani trzeciej) odłączyć

Więc życzę Wam wiary, nadziei i miłości. A reszta się sama poukłada.
I pamiętajmy, że szczęście jest naszą kwestią i nikt inny nam go nie da!

Rozpisałam się na ten koniec roku, że hohoho! To chyba dlatego, że tak marnie pisałam ostatnio. Ale już kończę z moją pracą, lada chwila się obronię i wrócę do normy(formy). Bawcie się dziś dobrze! :)

środa, 19 grudnia 2012

klawisz F5

Jest taki ekstra klawisz, który minimalizuje ruch myszką do ikonki "odśwież". I nie mówię tego bynajmniej dlatego, że mój blog zacznie uczyć informatyki! Po prostu mam dziś wrażenie, że zaraz mi ten klawisz odpadnie. Bo mam takie czekanie. Na wynik egzaminu. I stres taki sam jak przed. A przecież wiem, że zdałam.
I czekanie na kilka maili. Mniej lub bardziej ważnych.

Mam takie wrażenie, że lubimy na coś czekać. I mówimy sobie, że jak to się już stanie, to będzie dobrze. I tęsknimy za tym co będzie. A może to tęsknota za Niebem...

Nie lubimy za to porażek. Obojętne czy sernik, czy nauka. Mam taki niedosyt. Że mogłoby wyjść, a "przecież wyszło, tylko inaczej". I złość człowieka bierze. I chce się przeklinać. I nic poza tym.

Chciało by się czasem, żeby się wszystko poukładało. I było dobrze. Ale dobrze nie znaczy - to co byśmy chcieli. Czasem "dobrze" widać dopiero po jakimś czasie. I nie znaczy to, że wszystko się poukłada. Że nagle te pogmatwane relacje staną się oczywiste. I że będzie się wiedziało gdzie się ma swój dom i że tu jest to miejsce, a nie gdzieś indziej. Więc pewnie teraz jest dobrze. A może nawet lepiej. Może nawet się nam nie śniło.

Miejcie dobre święta chociaż Wy. :) Bo moje zapowiadają się pisząco - pracująco.

czwartek, 13 grudnia 2012

most

Jest taki most, który ostatnio stał się moim mostem.
Czy śnieg, czy deszcz, czy wiatr.
Nieważne.

Czasem nie da się przejść z parasolem.
Czasem marzy mi się, żeby zostawić sobie sanki z jednej strony i przejeżdżać na drugą.
A czasem nie mogę się napatrzyć. W dół:
I w górę - ale chwilowo jeszcze bez zdjęcia. Wawel tam stoi jakby ktoś się zastanawiał.

Nie wiem, czy też lubicie mosty. Ale one mają coś w sobie. 
Z tą wodą pod sobą. I niebem nad głową. Niby wszystko jak zawsze, a jednak nic.
Czasem nie mogę się nadziwić, że zachwycają nas takie niepozorne rzeczy.
Miejcie się dobrze!
Ja walczę i staram się być dzielna.

wtorek, 11 grudnia 2012

uśmiech od ucha....

.... do ucha.
czyli mnóstwo pozytywnej energii po spotkaniu z Liską. Zakup w postaci jej książki był fantastycznym pomysłem! A dedykacja na początku książki cieszy jeszcze bardziej.
I tyle pięknych tam zdjęć... i tyle przepisów...
piekarnik czeka. oczka czekają. żołądek czeka.
wszystko czeka.
a najbardziej laboratorium. ufam, że po raz ostatni. choć patrząc na moje dzisiejsze postępy, to nie po raz ostatni... zobaczymy. będę walczyć. jeszcze chwilę. jeszcze trochę.

dziękuję za wsparcie. bardzo bardzo bardzo.

jeśli daję się odprowadzać do domu, to chyba się już oswoiłam. ciekawe.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

zaczynam mój dzień.

Jak zaczynasz swój dzień?

Zaczynam swój dzień od kawy.
Zaczynam dzień od przeglądnięcia prasy.
Ja? Rano? Eeee.... on się sam zaczyna, ja śpię.
Funduję sobie z rana wizytę w piekarni.
Zaczynam dzień od zakupów.
Zaczynam swój dzień od spotkania z Panem Bogiem.
Nie mam czasu na dobry początek, zawsze ledwie zdążam na zajęcia.
Zaczynam dzień od budzenia dzieci.
Poranną gimnastyką.
Sprawdzeniem skrzynki mailowej.
Trzaśnięciem drzwiami, żeby obudzić sąsiadów.

Jest wiele sposobów na rozpoczęcie swojego dnia.

A Ty? Jak zaczynasz swój dzień?
Czy na pewno jest to najlepsza opcja?

środa, 28 listopada 2012

zmęczenie materiału.

Ogarnęło mnie ostatnio zmęczenie materiału. Wielce niewygodne.
Za dużo pracuję?
Za mało śpię?
Nie wiem.
Wiem tylko, że Pan Bóg dobrych ludzi na mojej drodze stawia. I że nie sposób Mu za nich dziękować. Za mało nosimy w  sobie wdzięczności.

Zauważyliście, że jest jakoś ostatnio wiosennie? Jakby zima nie zamierzała przychodzić.
A przecież łabędzie już Wisłę okupują. Mgły wokół Wawelu się plączą.
Moje kości mówią, że zima tuż tuż.
Więc się szykujmy do zimy. Mimo wiosny w sercu.

Najbliższe tygodnie będą dla mnie bardzo męczące i stresujące. Miejcie dla mnie cierpliwość. I dużo czekolady. I herbatę z melisą. Czas na kawę. I nie mówcie mi w kółko "Będzie dobrze." Ja się po prostu boję i już.

środa, 21 listopada 2012

nie zdążyłam.

I znów zdarza się listopadem.
Że nie zdążam.
Przyjść i spytać.
Nie udało mi się wtedy dowiedzieć
jak to było
na prawdę.
Z piorunem kulistym.
A teraz nie przyjdę
pochwalić się
że też jestem inżynierem.
Jeszcze nie czas,
nie pora.
A jednak.
To niezdążenie tym razem było inne.
Trochę spodziewane.
I bez bólu  w sercu, że coś nie zostało powiedziane.
Dziękuję za to dobro.
Za spuściznę przepisów kuchennych pisanych na maszynie.
Za opowieści.
Za słuchanie.
Za bycie.

Wiem, że tam, u Niego, jest lepiej. I ufam, że inżynier inżynierowi pomoże. Jedna pani inżynier na pokolenie być musi :)

niedziela, 18 listopada 2012

zapomniałam

Zapomniałam.
Ile herbaty można wypić.
Ile my pijemy herbaty.
Że dobrze się siedzi na jednej kanapie.
I gada.
O wszystkim.
I nie wszystkim.
Spiera.
Marzy.
Planuje.
Dobrze było Was zobaczyć.
Dobrze było z Wami posiedzieć.
I wypić herbatę.
I nabrać sił, na kolejne starcia z tym, co nie zawsze wychodzi.
Miejcie dobry tydzień!

wtorek, 13 listopada 2012

cisza.

Jest taki rodzaj ciszy, którego nie lubimy. Ba, nie tolerujemy.
Mogą nie jeździć samochody.
Może milczeć głośnik. I radio.
Nie musi dźwięczeć telefon.
Ale nieznośne jest milczenie osób, które są dla nas ważne.
I nie wiedzieć czemu czasem mamy ochotę zamknąć się w sobie i zamilknąć, żeby wszyscy zauważyli, że coś jest nie tak. Boimy się chyba jednak za bardzo, że pozostaniemy niezauważeni.
Lepiej tupnąć nogą, obrócić się i trzasnąć drzwiami. A co.

środa, 7 listopada 2012

wspieramy Totalizator Sportowy

Trzy osoby trafiły szóstkę. A ja nic. Po raz pierwszy się nie spodziewałam, że uda mi się wreszcie trafić trójkę i że zwróci mi się przynajmniej połowa mojego wsparcia finansowego Totalizatora Sportowego. I nie trafiłam jak zwykle dwójki!
I tak się zastanawiam. Czemu tak chętnie stoimy w kolejce gdy można wygrać pięćdziesiąt milionów,  a jakikolwiek datek charytatywny rozdziera nam serce.
Jesteśmy skąpi. Ot, tyle.
A co z takiej wygranej? Trzeba się czymś w życiu zająć. Co za tym idzie i pracować. A po co pracować jak się jest milionerem? Co ja bym robiła? Nudy, nie? :)
Więc czas zastanowić się nad swoim podejściem do finansów. Wy też się zastanówcie, może też nie zauważacie u siebie skąpstwa, kto wie.

poniedziałek, 5 listopada 2012

już listopad.

koniec świata
nie nadszedł.
choć zbierał się.
przedwcześnie.
Łabędzie nad Wisłą
śpią przed zimowo.
rower wciąż aktualny
i deszcz anty-depresantem.

Polecam nową płytę Lao Che Soundtrack. Nie mogę się nasłuchać i dosłyszeć wszystkiego.
I cieszę się, że to listopad. Wspominamy tych, co nas wyprzedzili. A oni się za nami tam na górze wstawiają. I wszystko idzie do przodu.

Kiedyś, napiszę Wam coś słonecznego. Na razie muszę trochę przycisnąć do wtorkowego kolokwium :)

piątek, 26 października 2012

na miejscu.

I przyszedł weekend.
Ciekawe, czy też mówicie "Nareszcie.". Czy też tak nie macie sił, potrzebujecie snu i dobrej herbaty.
Ja się szybciutko z miasta ewakuowałam. Patrzę na koniec zieleni. Na szarobure pola. Zbieram siły i ładuje akumulatory.
Bo czas stanąć na nogi. Wziąć się do roboty. Odbić od dna.
Dużo mam do zrobienia w najbliższym czasie. I nie odpuszczę. Będę dzielna i przetrwam. Ale bez tego weekendu bym nie podołała.
Odpocznijcie sobie najwięcej jak się da :)
Dobrego weekendu!

niedziela, 21 października 2012

BMW

Ostatnich wydarzeń nie można zostawić bez komentarza.
Spotkanie Kościoła Krakowskiego. Nowa Ewangelizacja.
Tłumy na Cracovii.
Zobaczyć stadion? Pewnie i to.
Pomodlić się? Może.
Wziąć udział w fajnej akcji?
Zobaczyć kto przyjdzie?
A jednak.
Pan Jezus tam był.
I to chyba najważniejsze. Czy dotarł?
Pewnie zrobił wrażenie.
Dobre.
Złe.
Ale zostawił coś do przemyślenia.
Potrzeba nam Nowej Ewangelizacji.
I to my mamy iść i głosić. No, już. Nie że jutro. Dziś.

wtorek, 16 października 2012

o tak.

Zdarzyło się Wam kiedyś tęsknić za właściwym czasem i właściwym miejscem?
Czasem mamy takie poczucie. Że tu i teraz. Że jesteśmy tam gdzie powinniśmy być.
A czasem tęsknimy do tego niemiłosiernie. I nie możemy usiedzieć na miejscu. Nie wiemy co ze sobą zrobić, gdzie się podziać.
I świetnie opisuje to Olga Tokarczuk w swojej książce Bieguni. Konkretnie (s.90) w części zatytułowanej Właściwy czas i miejsce. Siedem zdań. Po co więcej, w końcu to tu i teraz. Godne przeczytania.

wtorek, 9 października 2012

musisz być.

Musisz być dzielna.
Czasem sobie myślę, że wmawiamy sobie ten frazes po to żeby przetrwać.
A dlaczego nie wypowiadamy nad naszymi siostrami, córkami, przyjaciółkami czegoś na kształt błogosławieństwa?
Bądź dzielna i odważna.
Miej się zawsze dobrze, bo szczęście od naszego spojrzenia należy.
Niezależnie od tego co Cię spotka, żyj w zgodzie ze sobą.
Czy to by nam w czymkolwiek pomogło?

Czasem dopadają nas niemoce. Takie nie - wiadomo - co. Brak chęci do wszystkiego. Samotność wśród tłumu. Stres niezidentyfikowany.
I z jednej strony nie chcemy żeby ktokolwiek wiedział, więc mówimy sobie, musisz być dzielna, i brniemy dalej. A może lepiej zawołać pomocy!?

Tak, mam stresa, tak potrzebuję na te najbliższe dziesięć tygodni Waszego widocznego wsparcia.
I tak, wiem że z Nim wszystko będzie dobrze. Ale Was też potrzebuję.


sobota, 6 października 2012

bez Internetu.

Bez Internetu to trochę jak bez powietrza. Człowiek cały czas ma wrażenie, że coś go omija. Że jest z dala od wszystkich.
I czasem, zwłaszcza na początku roku akademickiego, rzeczywiście go omija.
Ale tak naprawdę, to nie trzeba maila sprawdzać milion razy dziennie. Gazetę można mieć w wersji papierowej. Prognozę pogody usłyszeć w radiu. Porozmawiać z ludźmi w realu. Wybrać się na spacer czy poczytać książkę. Czasem warto wrócić do realnego świata.
I można znaleźć miłe miejsca, gdzie lata wi-fi jakby Internet powietrzem był. Posiedzieć przy kawie. I wreszcie zacząć pisać pracę. Najwyższy już czas.
Dobrego weekendu Wam życzę!

czwartek, 27 września 2012

małe rzeczy

Bywają małe rzeczy, które niezmiernie nas radują.
Uśmiech w przelocie na ulicy.
Zapomniany list z przed miesięcy.
Wschód słońca nad Wisłą.
Nowy talerzyk.

Trochę mam zamieszania ostatnio. Gubienia sensu i rzeczy. Średnich decyzji i zero deklaracji. Gdzie jestem i czy aby na pewno w dobrym miejscu?
I przeprowadzka.

Jak już wszystko się unormuje, złapię Internet i będę pisać może częściej.

poniedziałek, 17 września 2012

zdjęciowo.

Spotkałyśmy ich na szlaku.
Ci z lewej na Kasprowym. Wyjechali kolejką.
Ci z prawej w Dolinie Stawów Gąsienicowych. My schodziłyśmy z Karbu (wracając znad Czarnego Stawu Gąsienicowego), oni - z Kasprowego. Też wyjechali kolejką. Ale wcześniej spotkałyśmy ich w Kuźnicach przy potoku. I mieli buty górskie! I skarpetki ona miała pod kolor kolczyków i jego krawata. Piękni byli.

I wzięło mnie na oglądanie zdjęć ślubnych. Plenerowych. Ależ ich masa w Internecie! I tak patrzę i się zastanawiam skąd się bierze na to pieniądze?!?
A obrączki są niewyobrażalnie drogie.
A księża w parafii mówią bzdury. Aż nie można uwierzyć. Niestety nie wszyscy mają tyle rozwagi by to zauważyć. 
A jednak. Nie można iść do spowiedzi, czegoś zapomnieć i potem się z tego wyspowiadać za dwa tygodnie. Albo się przypomina młodym, że mają się wyspowiadać miesiąc przed ślubem i przed, albo się im daruje.
I nie ma czegoś takiego, że jak byście mieszkali razem, to moglibyście iść tylko raz, bo i tak nie dostalibyście rozgrzeszenia za pierwszym razem. Jak się grzeszy, to się grzeszy. Albo rozgrzeszamy albo nie - proste? Proste. Mieszkanie razem o niczym nie świadczy, oder? 
Nie o to chodzi w naszej wierze. Dlaczego to tak wypaczamy?
Strasznie mi z tego powodu smutno.
A tymczasem - niebawem ślub w rodzinie. Czas zacząć szukać butów.

piątek, 14 września 2012

zimny wrzesień

Dziś trafiło mi się na święto Podwyższenia Krzyża tłumaczone kazanie. I niestety odkryłam jak to się człowiekowi źle myśli, gdy mu się przerywa zdanie po zdaniu. I nie da się ani skupić na słuchaniu, ani na modlitwie. Bo może warto zastąpić czasem kazanie czymś innym.
I tak sobie myślę, że z Krzyżem niełatwa sprawa. Więc co tu będę pisać. 
A akurat spod Giewontu wróciłam. Tamtejszy krzyż wielki. W górze. I patrzy się na mnie. A ja na niego. I jedyne co pozostaje to kontemplacja.
I siedzenie w oknie ciągłe. 
I dziękowanie za tych co są i za tych co na naszej drodze ich spotykamy.

środa, 5 września 2012

tam.

Są takie miejsca, do których dobrze się wraca. Do których ciągnie i gdzie wiemy, że wystarczy moment aby naładować swoje akumulatory.
Są tacy ludzie, z którymi na pewno dobrze spędzimy czas. Odpoczniemy.
A czasem warto zaryzykować.
Pojechać w nowe miejsce. Z nowymi ludźmi.
A potem tęsknić do powrotu.
Więc moje miejsca wypoczynkowe wzbogaciły się o Korbielów. O ulicę Widokową nocą. O kaplicę, w której modli się dobrze. I o wychodzenie na szczyt podstępem.
Dziękuję, dobrze z Wami wypoczywać.

Tak sobie myślę z różnych perspektyw, że trzeba od czasu do czasu zmieniać środowisko. I ludzi wokół. Zwłaszcza gdy oni milkną, cichną i stają się być znudzeni (?). Nie wiem o co idzie. Widzę, że się zgubiliśmy. Nie wiem czy warto to odgrzebywać. Może czas zmienić wszystko wokół i iść do przodu?

środa, 29 sierpnia 2012

Pięknie dziś wyglądasz.

Zastanowiło mnie ostatnio. Co myślą kobiety, gdy mówią Pięknie dziś wyglądasz! swoim koleżankom?
Czy rzeczywiście tak myślą? Czy to takie wkupywanie się w łaski?
A jak ja odbieram takie słowa?
Bo i owszem, zdarzają się dni, kiedy wiemy, że piękne jesteśmy. A czasem zdaje się nam to takim pocieszeniem. Skoro nic jej nie wychodzi, to powiem jej, że ładnie wygląda, a co.
Bzdura.
Przecież my nie mówimy takich rzeczy na pocieszenie! Jeżeli mówię Ci, że pięknie wyglądasz to tak jest i  już. I trzeba trochę dorosłości, dojrzałości żeby zacząć wszystko odbierać tak jak trzeba. I patrzy się w lustro i widzi piękną kobietę. Zwłaszcza gdy przychodzi czas, kiedy przestaje się kontrolować swój wiek.

A na piękny dzień - odkrycie muzyczne. Chilly Gonzales. Zachwyciło mnie to. I słucham, słucham, słucham. Na razie płyty The unspeakable Chilly Gonzales. A potem zobaczymy. Coś mi się słyszy dobry semestr. Muzycznie.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

miasto.

Miasto. Zatłoczone i duszne. Bez widoku na cokolwiek. I śmierdzące. I przytłaczające.
A jednak jest moim miastem.
I na nic góry. Na nic morze. Nawet jeśli ukochane.
To  miasto jest moje.
I to, że nie da się w nim spać. I że mnóstwo samochodów. Nic to.

Ostatnio trafiło mi się do nadmorskiej miejscowości. I zachwycił mnie tamtejszy Kościół Lokalny. Lubię obserwować takie wspólnoty z zewnątrz. Siąść pośród nich i się z nimi modlić. Bo każdy Kościół Lokalny jest inny. Ma w sobie coś ujmującego. I nie chodzi o to, co odmawia przed Mszą i co śpiewa w trakcie. Każdy z nich ma coś odkrywczego. A poza tym wspólnoty wiejskie mają jakąś taką świeżość, naturalność i oczywistość. Nie ma miejsca na zwątpienie. Jest tak i już.
A miasto? Miasto wymaga pewnej dojrzałości i zdecydowania. Błądzi się i gubi tu często. Bo nie ma w nas wiejskiej oczywistości. A przecież On jest. Bez Niego nic by nie było.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

kwiaty

Pomyślałam, że zechciecie je zobaczyć.
Czasem warto wspomnieć mężczyznom o kwiatach. Czasem zrozumieją. :)
Dzięki za takie podziękowanie. Nadal nie mogę wyjść z podziwu.
Mój mózg ciągle jest w drodze na Jasną. Nie wiem kiedy się z tego wybudzę.
Tymczasem jadę na wakacje! Miejcie się dobrze i Wy.

niedziela, 12 sierpnia 2012

odsypianie

Zaczęło się odsypianie. Takie zwyczajne. Moje prywatne. I pewnie trochę zbiorowe. Bo jak patrzyłam na Was wczoraj, to widać było, że nie tylko ja jedna nie kontaktuje.
Więc śpi się dobrze w samochodzie. Na kazaniu. I u babci przy piciu herbaty. Przed telewizorem i na klawiaturze komputera. I nic innego nie jest ważne.

Nie chce mi się uwierzyć, że to już. Że już po. I że poszło. Miło. Może stresowo i wykańczająco, ale jednak. Dobrze się bawiłam. Dużo dobra mi to dało. I ludzi.
Więc podziękowania dla O. i W. za to że byli zawsze. I że razem ze mną. Dla D. i A. i G. i M że pilnowali żeby jeść. I za wsparcie codzienne. Dla P., D. i G. bo to ich impreza była. I wszystkich tych, którzy służyli przytulaniem. I dla A. największe. Że tyle wytrzymała ze mną. I że mnie wszędzie woziła. I była drugim mózgiem.

Dzięki za wszystko. Nie da się tego wysłowić.

Doszliśmy. Kto się modlił, ten się modlił. W każdym razie już po. I wszystko co teraz się zdaje, to się śni. I wszyscy doszli. I wszyscy mieli gdzie spać. I wszystkie szkoły już odebrane. Już dobrze.

Teraz dopiero czuję ten ogrom, ile tego było, teraz schodzi cały stres i wszystko.
Dziękuję za to co było. Chciałabym, żeby nam coś z tego zostało. Kilka przyjaźni na dalszą drogę życia.

Planujemy przyszły rok, a jeszcze nie odetchnęliśmy po tym. Więc urlop mam(y). Wakacje. Wreszcie. Nareszcie.

Zostawiam bukiet najpiękniejszy i najszczerszy, pakuję się i jadę gdzieś daleko. Jak wrócę, to wszystko będę miała poukładane.

I dziękuję jeszcze za tyle wariacji na temat mojego imienia. Nie myślałam że się da. A da się. Człowiek zmęczony i zestresowany zdrabnia. I przytula się do każdego. Niezależnie od tego jak bardzo jest niedotykalski.




czwartek, 26 lipca 2012

kontra.

Kontra.
Jak kontrapas dla rowerzystów. Którym większość jeździ pod prąd. I ja głupieje i nie wiem czy skręcać już miałam czy to za chwilę.
I kontra w rowerze. Która nie zawsze jest. I okazuje się to w połowie zjeżdżania w stronę Wisły.
A Wisła śmierdzi. I to jak! I ryby - mutanty w niej pływają.
Smog udający mgłę zasnuł dziś miasto. I cisza. Bo radio nie działa.
Spokój, bo już nie trzeba do firmy. I udawać że się coś robi. Żenada skończona.
A teraz co?
Telefony odbieram. Rozmawiam ze wszystkimi na raz. Ogarniam.
I jestem całkiem nieobiektywna. I całkiem zestresowana. I bardzo mi z tym swojsko.
Jest tylko jedna teraz rzecz która mnie obchodzi. I będzie mnie obchodzić jeszcze przez dwa tygodnie. Dobrze, że nie jestem z tym sama, tylko z nimi. Każde z nas samo by nie dało rady.

poniedziałek, 16 lipca 2012

do wakacji daleko.


Fajnie mieć siostrę. Albo dwie.
Miło patrzeć jak rozpakowuje walizkę po długiej nieobecności. Pokazywać sobie nowe ubrania. I nie móc się nagadać po dziesięciu miesiącach. Bo real to nie to samo co rozmowy skype'owskie. Nic nie równa się realowi. Dobrze, że wszystko odwróciło się do góry nogami. I że znów śpi, tam gdzie śpi.

Marzą mi się kajaki.

A tymczasem mam takie zamieszanie, że nie pamiętam jak się nazywam.
Wiem za to, że ludzie, którzy wokół mnie się ostatnio pojawili są fan-ta-sty-czni. I że to, czego się podjęłam jest mega wielkie. I że czeka mnie dużo pracy, ale będzie dobrze.

Dobrego tygodnia. Albo i dwóch następnych. Zanim wybiorę się z białymi na Jasną, postaram się coś szybko napisać.

niedziela, 8 lipca 2012

Wyczekiwanie.


Są takie wyczekiwane powroty, gdzie każda minuta opóźnienia samolotu wydaje się wiecznością. Nie mówiąc o odwołaniu lotu i przesunięciu go na następny dzień. Jeszcze jedna noc. Jeszcze trochę. I aż się chce krzyczeć z tego. Bo ileż można wyczekiwać? Przeciętny człowiek powie, że jeden dzień w obliczu dziesięciu miesięcy nie jest niczym. A jednak. Jest. I to czymś wielkim.

Udało mi się spędzić ostatnio kilka chwil w krainie moich dziecięcych wakacji. Znów zrywam porzeczki, niedojrzały agrest i maliny. Szykuję się do ciasta z porzeczkami, do soków malinowych. Nie wiem czy znajdę na nie czas. Bo z nim ostatnio ciężko. Zjadają go różne stresy. I spotkania z ludźmi. Pięknymi ludźmi. I pielgrzymki do świętego Jacka. Bo żeby jedna wielka pielgrzymka dominikańska poszła, to trzeba strasznie dużo pracy. Nigdy nie myślałam że tyle. I trzeba mniejszych pielgrzymek. Więc chadzam do Jacka. Te schody są wystarczająco okropne do niego... i po drodze święta Kaśka jest (pierwsza kaplica po lewej od głównego wejścia). Ona nigdy nie zawodzi.



Życzę Wam dobrego tygodnia. Mam nadzieję, że będę się cieszyć tą, na którą czekam, więc nieprędko coś napiszę.

poniedziałek, 2 lipca 2012

lodówka

Chodzi mi po głowie pomysł, żeby się zaprzyjaźnić z lodówką. Przydało by się w niej chwilę posiedzieć. Zwłaszcza kiedy chcę Wam posta napisać. Bo my, z moim komputerem, upałów nie tolerujemy. Więc dziś będzie króciutko.

Nowy tydzień przyniósł nowe życie. Poszłam w kolor. I jakoś od razu lepiej.
I chodzenie do firmy, nawet jeśli tylko po praktyce, to też na lepsze wyjdzie niż na gorsze.
I telefony dwa. Rozdzwonione. Kiedyś nauczę się odbierać.
I upał raz jeszcze. Aż pragnie się zimy. I śniegu! Ale i na to przyjdzie pora.
I ludzie. Nowi. Piękni. Dobrzy.

Wszystko na swoim miejscu i o swoim czasie.

czwartek, 28 czerwca 2012

chodzi mi po głowie...

Chodzi mi po głowie ksiądz Twardowski.
A szczególnie ten wiersz:
Boję się Twojej miłości
Nie boję się dętej orkiestry przy końcu świata
biblijnego tupania
boję się Twojej miłości
że kochasz zupełnie inaczej
tak bliski i inny
ja mrówka przed niedźwiedziem
(jak nóż do rozcinania kartek)
krzyże ustawiasz jak żołnierzy na wysokich
nie patrzysz moimi oczyma
może widzisz jak pszczoła
dla której białe lilie są zielononiebieskie
pytającego omijasz jak jeża na spacerze
głosisz że czystość jest oddaniem siebie
ludzi do ludzi zbliżasz
i stale uczysz odchodzić
mówisz zbyt często do żywych
umarli to wytłumaczą
boję się Twojej miłości
tej najprawdziwszej i innej


Właśnie z tą wstawką o nożu do rozcinania kartek. I tak mi trochę tęskno za tymi czasami. Za Wami? Za Nim? Nie wiem sama. Ale tylko troszeczkę. Bo to, co teraz jest, jest równie dobre. I tak naprawdę wszystko to, co było, daje tylko siłę na teraz. 
I jeszcze to mi chodzi po głowie. Wiersz z banałem po środku. Dla odmiany w wersji śpiewanej. Chociaż oba mi się śpiewają. 

Moja tęsknota dobiega końca. Zagryzam ją włoską kiełbasą i czekam na obiecane ciastka czekoladowe - niesamowicie dobre. Za dziesięć dni wszystko wywróci się do góry nogami. I nic nie będzie jak dawniej. A Liska dziś daje dobry pomysł na osłodę stresów egzaminacyjnych :) To znaczy ja to podciągnęłam pod sesję, nie ona.


niedziela, 24 czerwca 2012

dobra książka na początek nowego tygodnia.

Uff, minął ten tydzień.
A skoro minął, to zgodnie z zapowiedzią będzie o książce.
Nie byle jakiej. Jednej z najlepszych. Pochłaniającej. Grubej. Trzytomowej.

Nie umiem pisać recenzji. Nigdy nie byłam w tym dobra.
Po prostu idźcie do biblioteki i pożyczcie 1Q84 H. Murakamiego.
Potem nie zdziwię się, jak będziecie myśleli, że wszystkie dzieci knujące coś w kącie tworzą powietrzną poczwarkę. A gdy jakieś sytuacje w Waszym życiu będą zadziwiające, stwierdzicie, że znaleźliście się w roku 2O12, albo 20l2, albo nie wiem jakim. I zaczniecie wszystko analizować pod jakimś dziwnym kątem, bo może jednak Little People są i się złoszczą. To by usprawiedliwiało to, że nic nie wychodzi ostatnio jak wyjść powinno. I jeszcze cytat na rozpoczynającą się sesję. Od Murakamiego oczywiście.
Jeżeli nie rozumiesz bez tłumaczenia, to znaczy, że nie zrozumiesz, choćbym Ci nie wiem ile tłumaczył.


Podziękowania dla O. i W. za końcowo-tygodniową głupawkę po pięciogodzinnym wysiłku umysłowym. I G. za to, że nas zabrał na obiad, gdy byliśmy już u skraju możliwości. Nawet jeśli tym samym miałyśmy spinę, bo któż widział wchodzić białym na obiad. I dzięki, że możemy razem to robić. Każde z osobna nie dałoby rady. Uff, dobrze że jesteście.

Salon ślubny na Zwierzynieckiej oferuje najpiękniejszą suknię jaką widziałam. Przecenioną. Dlaczego akurat teraz?!?

wtorek, 19 czerwca 2012

set-reset

Chciałam Wam przy tym setnym poście zaprezentować Ballady i romanse, ale nie te Mickiewiczowskie, a te sióstr Wrońskich. I ich płytę Zapomnij. Nie jest to nie wiadomo jaka nowinka. Ale płyty w sieci nie ma. Więc się nie podzielę.
Lubię za tekst. Za muzykę, z którą się z początku męczyłam. Za lekkość przesłania. I tak mi jakoś ostatnio pasują.

Dziś mam rozkminę, dlaczego nie mamy przycisku reset, albo co najmniej wyłącz myśli? Czasem by się zdało. Albo chociaż zwolnić jedną półkulę. Żeby przerzedzić myśli, odgonić te złe i ciężkie. I nie męczyć się z nimi więcej.

Bo rozum nie w parze z sercem.
Bo dużo myśli ostatnio, zamieszania.
Bo lepiej by się spało nie myśląc.
No, ale nic to.

Czy w takim razie może zrealizować przycisk set? Na bramkach logicznych może, a co. Bo zaczynać od nowa można by co chwila. I jest to całkiem sensowne.

Więc co od nowa, to od nowa, trzeba do przodu iść, choć cały czas zdaje mi się że ze studiami w plecy jestem. Jeżeli macie właśnie sesję, to łączę się z Wami w bólu i oczekuję mojej.

A niebawem o książce. Bardzo dobrej :)

piątek, 15 czerwca 2012

z końcem tygodnia.

Dobry ten koniec tygodnia, oj dobry.
Może dlatego, że już koniec. Że udało się dotrzeć do piątku.

A może dlatego, że wczoraj O. miała urodziny. I że dobrze było je obejść. I że w życiu nie spodziewałam się, że samym sobą można sprawić komuś taki prezent. Tyle radości. I zaskoczenia. Miłego zaskoczenia.

I że początek tygodnia znów był samochodowy. I następny też będzie. Czasem sobie myślę, że już mam dość. A z drugiej strony dobrze mi zrobią te wyprawy z G. To takie małe rekolekcje. Powrót do życia normalnego. Milion myśli w ciągu kilku godzin, rozmowy o wszystkim i o niczym. Poważne i mniej. I trzeba twarz masować po wyjściu z samochodu, bo uśmiech przykleja się i zastygają mięśnie twarzy. Dawno tak nie miałam, oj dawno. I dużo mądrości życiowej od niego. Takie układanie wszystkiego, co ostatnio się porozsypywało. Skutkiem ubocznym tych objazdów.

I jeszcze dzisiaj. I spotkanie z Nimi. Po trzech latach. Zmiany u mężczyzn. Faceci z nich się zrobili nieźli. Konkretni. Chociaż zachowują się jak dawniej. A u kobiet.... no cóż, czas się nas nie ima. Może troszkę zrobiłyśmy się piękniejsze :)
I dobrze popatrzeć na siebie. Sporo się zmieniło. Mniej nas łączy. A potrafimy sobie siąść razem, zagrać w nogę, zupełnie jakbyśmy widzieli się wczoraj i przedwczoraj. I jakbyśmy razem pisaliśmy sprawdzian z matmy w tamtym tygodniu. Niesamowite.

I czekolada od A. Moja ukochana. Najlepsza, najpyszniejsza. Akurat na dziś, dobrze A. trafiła, oj dobrze.

Więc jakby nie patrzeć, dużo dobrego w tym tygodniu. Mimo, że taki wyczerpujący był. Mimo, że chce się już koniec tego semestru. Natychmiast! On przyjdzie. W odpowiednim czasie.

Dobrego weekendu Wam życzę! I pewnie niektórym sesji też. Zdajcie wszystko ładnie i szybko, a co.

piątek, 8 czerwca 2012

no i się zaczęło...

Trafiło mi się dziś na takie zdjęcie (link już nie działa,a przynajmniej nie pokazuje tego co miał. styczeń 2013). I strasznie to mną zatrzęsło.
No, bo hello. Po pierwsze jakie długie, a po drugie jakie samotne?!? Kto w ogóle wymyślił takiego demotywatora?!?
W pierwszej chwili się zaśmiałam. No, bo fakt. Tracimy teraz wszystkich naszych kumpli, kolegów, przyjaciół, chłopaków, narzeczonych i mężczyzn. Ale zaraz potem oprzytomniałam. Że chyba jednak nie. Bo przecież my też nie przejdziemy obok Mistrzostw obojętnie.
Nie idzie się na spacer, gdy pustka na ulicy, tylko ogląda mecz. Proste.
Nie puszcza się własnego mężczyzny samego na oglądanie meczu, no chyba, że taka była umowa i nasza książka jest milion razy ważniejsza niż on.
Nie widzę tu samotności. Albo się interesujemy (i nie ma problemu), albo przemęczymy te cztery tygodnie i oglądniemy z nim wszystkie mecze, albo mamy rzeczy ciekawsze/ważniejsze i się nimi zajmiemy. Nie ma tu miejsca na samotność. Autor powyższego obrazka dostaje ode mnie dwóję z wielkim minusem.
Równie dobrze można stracić mężczyznę przez Matlaba. A my bezproblemowo możemy im zapewnić cztery długie samotne godziny, które spędzimy na rozmowie o butach. I co z tego?
Jeżeli nie będziemy potrafili sami dobrze się bawić i nie nudzić się w swoim towarzystwie, to co chwila będziemy tracić kogoś i staczać się w samotność.
Nie popadajmy w skrajności i stereotypy. Nie dzielmy, że dla nich piłka i piwo, a dla nas samotne cztery tygodnie. Jeszcze raz dwója dla autora powyższego demotywatora. Ja z autorem się nie zgadzam. Niezależnie, czy jest mężczyzną, czy kobietą, nie zgadzam się i już!

Nie będę tu Was (ani siebie) rozliczać z tego jak przeżywacie Euro :) Bawcie się dobrze, to najważniejsze.
Pozwolę sobie jednak napisać, że fajnie że u nas. Fajnie że teraz a nie kiedyś indziej.

Dobrego weekendu Wam życzę!

wtorek, 5 czerwca 2012

taki to czerwiec.

Czerwiec zaskoczył swoją stanowczą przyjaźnią z zaawansowanym listopadem. Czy nam się podoba, czy nie, takie są fakty. I kalosze zaraz chyba będzie trzeba wyjąć. Nie mówiąc, że bez parasola nie jest dobrym pomysłem wychodzić z domu. O ile w ogóle wychodzenie jest dobrym pomysłem.

Mam takie końcowo majowe obserwacje, że tak jak zima przyciąga bezdomnych do naszego Miasta Królów Polskich, tak lato przyciąga artystów. Szczególnie na Plantach. Odcinek Szewska-Świętej Anny. Wpychają ludziom swoje teksty. Może i dobre, a może nie. Twierdzą, że wydadzą książkę (nigdy nie trafiłam). Albo, że sprzedali za "co łaska" trzy tysiące egzemplarzy wyglądających na wydrukowane na marnej jakości drukarce i przetrzymanych kilka dni w kieszeni spodni.
Nie popieram. Uważam, że mogliby się wydrukować ambitniej. Dali by radę. A jak nie, to do szuflady! I do roboty. Jakiejś bardziej pożytecznej. Bo, jak powiedział pewien pan profesor, W dzisiejszych czasach każdy myśli, że może napisać książkę. Niedługo każdy będzie myślał, że może zostać wybitnym pianistą. Więc ja stanowczo się temu sprzeciwiam!

A tymczasem czerwiec przyniósł mi wiele nowości, zabiegania, rzeczy do przemyślenia. I nowego człowieka na mojej drodze. Dobrze. Bardzo dobrze. Czasem przydaje się powiew nowości i rozsądne spojrzenie na to, co szare i oczywiste.

Dobrego tygodnia Wam życzę i cierpliwości. Bo nie wiem kiedy znów znajdę chwilę by coś napisać.

środa, 30 maja 2012

Pasja.

Patrzę na nich, a właściwie na jednego z nich, i nie mogę się nadziwić.
Że są takie pasje, które zjadają wieczory. Pochłaniają poranki. Olewają szkołę i minimalizują ważność studiów. I innych życiowych funkcji.
Ważne jest mono. Ono i nic innego. Po prostu nic więcej się nie liczy.
Więc jeżdżą. Ćwiczą. Trenują. Rozwijają się wciąż. Śledzą najlepszych na youtubie i są na czasie z wszystkimi flipami, spinami, 540stkami. Jeszcze raz ćwiczą. Walczą. Z niesamowitą wytrwałością i cierpliwością. Współzawodniczą. Poprawiają siebie na wzajem.

Jest ich w moim mieście trzech, czterech, może pięciu. Tych najlepszych z najlepszych jest trzech. Może się mylę, bo mi tu jeszcze Pomorze chodzi po głowie i już nie pamiętam kto jest skąd. Bawi ich Flat (To jest styl! Plus triki), Street (Co za dynamika! I te spiny, flipy, grindowanie) i oczywiście Trial (Im wyżej tym lepiej). To nie znaczy, że nie ma więcej tych, co jeżdżą. O nie. Ale tylko ci najwięksi pasjonaci wiedzą, że Eli Brill wypuścił nowy filmik z niemożliwym trikiem(1:59). A nawet ja wiem, że najlepsze siodełka są od Krisa Holma :)

Miałam okazję wczoraj wieczorową porą posiedzieć i popatrzeć jak ćwiczą. Jak poświęcają sobie uwagę, doradzają, opowiadają jakie triki ostatnio widzieli na youtubie. Nie było moich mistrzów, nie, nikt by mnie nie zaprosił żebym tam z nimi siedziała. Ale i tak było mi miło. Trochę mnie potraktowali jak młodszą siostrę, pomimo że kalendarz wykazuje co innego. I jakoś mi z tym dobrze było. I bardzo cieszę się, że mają taką, a nie inną pasję.

A na zajawkę filmik. To z początku każdy potrafiłby zrobić :)

Do stworzenia dzisiejszego posta korzystałam ze strony monocykl.eu i wiedzy mojego brata. Podziękowania specjalne dla Jojaka i Pajdy. 

sobota, 26 maja 2012

z sentymentem.

Wczorajszy wieczór przyniósł mi kilka wzruszeń.
Że coś łączy nas, staruchów, z nimi, młodymi. Że ciągle żegna się maturzystów z pompą. Że ciągle się im śpiewa. I dla nich jest. I że oni wciąż są tacy piękni. Co roku inni, a jednak co roku ci sami. Przestraszeni tym co ich czeka i trochę już smucących się, że czas odpłynąć.
Jest kilka zmian, oczywiście. I moda studniówkowa inna. I inne rzeczy się z nimi kojarzą, więc inaczej się ich żegna. I jedzenie jest inne. I inni ludzie się pojawiają. I tych starych coraz mniej.
Ale mimo wszystko. Jest taka jedność. Stare z nowym koegzystuje. I jest piękne.
Przypominają się dawne fazy, twórczości i zwykłe siedzenie przy herbacie. To był dobry czas. I on wciąż daje mi wiele sił. I mimo tego, że z każdym rokiem widzę coraz mniej znajomych twarzy, to wiem, że to był mój dom. Chwilowy, bo chwilowy. Jak dla wszystkich. Ale był.
 Pozostaje wierzyć że
za tym murem świat nie kończy się (...)
I tak patrzę na Was, na to jak urosłyście. Że nosicie szpilki, a przecież dopiero wyszłyśmy z piaskownicy(!). Nigdy do tego się nie przyzwyczaję. Wystarczy, że my sami mamy problem z określeniem wieku, ciągle myślimy, że mamy lat naście. Co roku trzeba zmieniać liczbę lat i zanim się do tego przyzwyczai, już ma się urodziny. Za szybko to leci. Pewnie gdybyśmy się zebrali wszyscy razem, znów mielibyśmy po lat naście. Ale czas ma swoje prawa i nigdy nie będzie nam dane spotkać się wszyscy, wszyscy razem.
By nie zgubić dziecka w sobie
By odnaleźć własną drogę
Ucisz w sobie świata krzyk
Wtedy przystań,
potem idź.

I dzięki za tę piosenkę ostatnią. Jesteście we trzy piękne. Ona Was dobrze opisała, no, cóż, wiedziałyście co chcecie nam wyśpiewać i bardzo Wam to wyszło :) Dziękuję, bo najbardziej mnie wzruszyłyście. Tak osobiście i piaskownicowo. :)

I jeszcze na koniec, że M. ma ciągle ten głupi zwyczaj sprawdzania czy nosi się obrączkę ewentualnie pierścionek zaręczynowy, zanim zacznie z kimś rozmawiać... Jakby myślał, że o czym takim można milczeć.

Będę Was bardzo bardzo bardzo potrzebowała przez najbliższe miesiące. A najbardziej początkowo - sierpniowo. I też pewnie będzie mnie tu mniej, bo więcej będę mieć do ogarnięcia. Bez Was nigdzie nie idę! ;)

wtorek, 22 maja 2012

sny.

Sen jest czymś bardzo ciekawym. Bo dotyczy każdego. Czy tego chcemy, czy nie. Śni nam się i już.
Czasem nie pamiętamy. Albo budzimy się w nocy ze świadomością, że chcemy to komuś opowiedzieć, a rano zostaje nam tylko wspomnienie po tym przebudzeniu.
Są takie, w których jesteśmy tylko widzami. I takie, w których uczestniczymy całkowicie się angażując. Dobre i złe. Sugerujące coś i nie. Czasem się spełniają.
Zastanawiam się skąd się biorą takie obrazy w naszych mózgach. Dokładne krajobrazy, których nigdy nie widzieliśmy. Wioski z gier komputerowych, w które nie graliśmy. Bo wszystko inne co znane, ludzie ważni i mniej, sytuacje prawdopodobne lub nie, to tak. Ale cała ta pozostała otoczka?
Podobno sny uciekają przez okno. Więc w celu ich zapamiętania nie należy przez nie patrzeć zaraz po przebudzeniu. Nie wiem czy to prawda.
Wiem jedno. Jeśli będzie Wam się śniło, że dzwonił Wam budzik, to lepiej wstańcie. Jest duże prawdopodobieństwo, że to się wydarzyło już dobrą chwilę temu.

Doczekałam się dziś telefonu, na który czekałam dziewięć miesięcy. Już zapomniałam, że czekam. Nie rozwiał moich wątpliwości wcale. Ale i tak dziwne, że go doczekałam.

sobota, 19 maja 2012

słowa, słowa, słowa.

'Masakra' stała się moi ulubionym słowem. Ostatnimi dniami pasuje mi do złego i do dobrego. Tak jakoś. I już się z tym pogodziłam, że będę musiała niebawem zwracać uwagę, czy aby na pewno nie używam jej zbyt często. Myślę, że nie przypadkowo jest rodzaju żeńskiego. Mamy zdolności do komplikowania spraw prostych i oczywistych.

Ilość myśli, która przeszła w tym tygodniu przez moją głowę, zastrasza swoją niewyobrażalną ilością. To ciekawe, ale można myśleć śpiąc, łapiąc końcówkę zdania przy obracaniu się na drugi bok i zaczynając następne zasypiać. I chyba dlatego dziś mam taką pustkę w głowie. I spokój. Bo choć nie zmierzyłam się do końca ze wszystkimi demonami przeszłości, to jednak częściowo wyszłam zwycięsko.

A wiecie co jest najlepsze na trudny czas? Spotkania z ludźmi, których znamy od zawsze. Znaczy się z rodziną.  Dzięki za ploty, śmichy, chichy i gerberków wyjadanie. Gotowanie w 20 minut. Rozmowy o wszystkim i o niczym. Cieszę się, że ciągle mamy w sobie coś z dzieci, że ciągle dobrze się razem bawimy. I czekam września. Ogromnie. Mega (to drugie słowo, na które trzeba by zacząć uważać...). Cieszę się Waszym szczęściem.

No, dobra, koniec tego uzewnętrzniania się. Obiecuję, że w przyszłym tygodniu będzie już bardziej oficjalnie, obiektywnie i mniej osobiście ;)

środa, 16 maja 2012

i po Zimnej Zośce.

Uff, już po z Zimnej Zośce. Już będzie cieplej. Czuć to w powietrzu. W tej trawie świeżo koszonej na Błoniach. I po tulipanach widać, przetrwały, pięknie się dalej miewają.
Dzisiaj miałam małe spotykanie. Wiedziałam, że tak jest. Że to miasto to jednak jest maleńkie. Że każdy każdego zna. I mój pomysł, żeby zrobić spacer i notować ilu znajomych się spotkało... Dziś nie miałam takiego planu. Ale mimo wszystko. Fajnie Was wszystkich zobaczyć. Nawet na chwilkę, w przelocie, na zielonym świetle i przejściu dla pieszych. Dzięki za troskę, o to czy bawię się dobrze w Juwe. wykrzyczane przez całą ulicę. Mega. Bardzo dużo radości to daje.
Za pocztę, kupowanie białego markera i dużo śmiechu jeszcze większe dzięki. :) I za to, że nie zrzędzimy, chociaż wcale najlepiej nam się nie układa. Lepiej się pośmiać.

Doczekałam się rabarbaru. Więc zabieram się do pieczenia, tak, tego z kruszonką. I myślę, że znacznie lepiej się śpi, gdy pachnie kruche na wiosnę. Jak spody mazurkowe na święta.

I zupełnie nie wiem, czemu ten kot siedzi na dywanie i się we mnie wpatruje. Coś nie tak?

poniedziałek, 14 maja 2012

Tęsknota.

Jest taki rodzaj tęsknoty, który pojawia się natychmiast gdy ten ktoś wyjedzie.
I nie ma znaczenia czy jedzie na 3 czy 5 dni, 2 tygodnie, miesiąc, pół roku, 10 miesięcy czy dwa lata. Pojawia się i już. Natychmiast po "do widzenia". I nie opuszcza. Towarzyszy przy śniadaniu. Przeszkadza w nauce. Nie poddaje pomysłu co zrobić na obiad. Przywołuje różne sny. Dziwne i niezrozumiałe.
I nie ma znaczenia, że to przecież chwilowe rozstanie. Nie ma znaczenia, że wydawało by się to wcale nie najważniejszym punktem naszego życia. Tęsknota sobie przychodzi i już. Nie pyta czy wolno czy nie. Po, co.

Do tej dzisiejszej niezrozumiałej i nieakceptowalnej tęsknoty dochodzi pogoda dająca w kość. Niezmiennie nieodmiennie. Nic się tu nie ruszyło do przodu. Ani nie cofnęło też. Powiedziałabym, że jest w normie.
Ale za to nosi mnie strasznie, rzuca po ścianach i chciałabym Wam tyle powiedzieć, ale nie mogę się ogarnąć i wysłowić. Niesamowite uczucie. I mam wrażenie, że kobiety są jakieś dziwne. Że za dużo myślą i dopatrują się nie wiadomo czego w zwykłych słowach. Dobranoc to dobranoc, podobno.
Powinnam dodać, że moje nie zakocham się tej wiosny (...) poszło się paść, czy już się domyśliliście?

sobota, 12 maja 2012

nocne rozmowy.

Mam takie nieodparte wrażenie, że nocne rozmowy lepsze są.
Może bardziej wrażliwe? Głębsze? Bardziej otwarte?
Powodowane jakąś wrażliwością, wynikłe ze spontaniczności. I przede wszystkim o wiele, wiele dłuższe niż te dzienne.
Ciemności pogłębiają więzi. Być może boimy się, że wraz z nimi nadejdzie samotność. I... zaczynamy rozmawiać. Nic nas nie goni. Czas nie istnieje. Jedynie może nas poganiać to, że nasz rozmówca kiedyś zaśnie.
I takie mam wrażenie, że nocą łatwiej przychodzi nam mówienie ważnych i trudnych dla nas rzeczy. Więcej jest szczerości i uczucia. Nie wiem dlaczego.
Więc może wszelkie rozmowy, debaty i inne takie powinno toczyć się w nocy? Ja jestem za.

I słówko o nie-nocnych święceniach. To taki piękny moment, kiedy oni, częściowo znani, a częściowo nie, są wyświęcani. A potem idą w świat. Głosić Słowo. I tak sobie myślę, że trochę się wychowaliśmy w jednym duchu, że trochę im pomogliśmy. I miło usłyszeć O, dzieci przyszły. Już dawno nikt tak do mnie nie mówił.... I tak mi się widzi, że to pewnie zawsze już tymi dziećmi będziemy. Błąkającymi się po krużgankach. Piękne to były czasy, oj piękne. I teraz też są. I myślę, że powinniśmy dalej prowadzić do Niego. Tak jak potrafimy. Bo wyrosną kolejni biali i to nie my im pomożemy w tym dorastaniu. Za to możemy, a nawet powinniśmy, pomagać w dorastaniu tym, których mamy na co dzień wokół siebie.

Dobrej niedzieli jutrzejszej Wam wszystkim życzę! :)

wtorek, 8 maja 2012

mądrości żółtego autobusu.

Żółte autobusy mają to do siebie, że ciekawe rzeczy można w ich tamtejszej telewizji wyczytać.

Ostatnim razem przeczytało mi się, że kobiety wolą zmotoryzowanych mężczyzn. Badanie przeprowadzono na grupie tysiąca (amerykańskich bodajże) studentek. Ponoć czują się pewniej w takim związku.
Pośmiałam się trochę.
Do czasu.

Ależ to zrozumiałe! Najpewniej! Oczywiste!
Bo żadna z nas nie lubi słyszeć komentarzy na temat swojego sposobu prowadzenia samochodu. Szeptu, że "on zmieniłby bieg". Bo nawet jeśli to miałyśmy właśnie zrobić, bo już i tak wyszło, że on wie lepiej. Stwierdzenia "z lewej masz miejsce" jeżeli z prawej można zaparkować zgrabniej i szybciej.
Śmieję się, gdy któryś z panów krzyczy "wrzuć jedynkę!" przy wyjeżdżaniu pod  górę. Już wiem, dlaczego to ja Nas tam zawiozłam. I trochę Was rozumiem, gdy drżycie "nie jedź tak blisko krawężnika".
Mamy to do siebie, że przemilczymy to jak Wy jeździcie. I nie każda odważy się na presję prowadzenia, gdy znajdziecie się w samochodzie. Nawet jeśli będzie to jej samochód. Dlatego zadbajcie o to, żeby być zmotoryzowanym mężczyzną. Woźcie ją wszędzie. Niech się czuje pewnie. A co.
Nie wiem czy śmiać się czy płakać z tej obserwacji. Badanie zostało potwierdzone.

Dziewczyny! Nie przejmujcie się. Jak nie będziecie jeździć, to nigdy się nie nauczycie. I zapewne nie jeździcie wcale gorzej. Nie dajcie się podświadomie dyskryminować. Mniej lub bardziej. I nie wybierajcie mężczyzn po samochodach. Serio.

sobota, 5 maja 2012

Brnąłem do ciebie maju (...)

I już. Maj. Nareszcie.
Przegapiłam najmilszą fazę bzu. Tradycyjnie. Znów będę czekać, a potem znów mnie wywieje i nie zobaczę go w pełnej krasie, pachnącego zabójczo. Najpiękniejszego.

Średniowiecza nigdy nie było
Nie uprawiano trójpolówki. I to, co teraz się dzieje, też się nam wydaje.
Nasze mózgi są niesamowite. Potrafią wytworzyć coś, czego nie ma. Strach z niczego. Wizje, które nie mają prawa bytu. I sny. Które nie wiadomo, czy coś znaczą czy nie.
Nocne rozmowy potrafią bardzo płynnie z idealnego mężczyzny przejść na nasze własne lęki. A potem ucieka się z ciemnego pokoju, gdy kobieca wyobraźnia opanowuje racjonalność. Na szczęście jest kuchnia. I światło.

Ale z Ciebie lampa!
Dziękuję za ten czas. Bo pomimo, że tacy różni, to mamy coś wspólnego. I dobrze czasem razem posiedzieć. Pogadać. Połazić po deszczu. I dać się uwieść spontaniczności.
Za wspólną naukę też dziękuję. I hektolitry herbaty. I filmy. I leżenie w łóżku po ciasnemu. I głupawę przy zajadaniu się ogórkami.

Dobrze, że jesteście.


niedziela, 29 kwietnia 2012

Na starość.

Starość starości nie równa.
Siedzę z moimi starszymi paniami i myślę sobie, że dla nas to nie takie proste. Pomyśleć o starości. Boimy się trochę. Może nie tyle, że się pomarszczymy, skurczymy i ledwie chodzić będziemy. Boimy się trochę tego, że nie będziemy pamiętać. Że będą się nam mylić imiona naszych dzieci i wnuków, nie wspominając o przyjaciołach. Albo, że wszyscy nasi rówieśnicy już dawno będą po drugiej stronie, a my się sami ostaniemy w świecie, którego już rozumieć nie będziemy. Że trzeba będzie do nas krzyczeć, żebyśmy coś usłyszeli. Że przestaniemy widzieć.
A z drugiej strony... coś jest takiego w starszych osobach, co przywołuje uśmiech. Ich prostota. Radość ze wszystkiego. Opowieści, czasem bardzo ubarwione, ale co tam.

Lubię patrzeć na staruszków spacerujących ze swoimi wnukami. Mówiących, że tak naprawdę to są szczęśliwi. Że wszystko to, co było, było dobre. Nawet jeśli po drodze była wojna. Nawet jeśli nie zawsze było do śmiechu. To teraz jest uśmiech.

I mam taką nadzieję, że i my na naszą starość będziemy szczęśliwi. Że zapomnimy wszystko co się nam nie udało. Albo, że straci to na znaczeniu przy całej reszcie naszego życia.

Jeszcze za wcześnie żeby się oglądać w tył. Ale mimo wszystko, dziękuję wciąż za tych, których spotkałam do tej pory. Tych ważnych i tych mniej. Tych, z którymi było ciężko, i tych których wspomnienie jest miłe. Tych, którzy odeszli na stałe, albo na chwilę. I z niecierpliwością czekam na kolejne lata.

Wszystko obraca się wokół ludzi. Starzenie się indywidualne byłoby najbrzydszą rzeczą na świecie.

środa, 25 kwietnia 2012

Zadzwoń jak dojedziesz.

Jest taki typ kobiet, które najchętniej wszystkim zrobiłyby kanapki na dalszą drogę życia. A właściwie to wszystkie coś takiego mają, ale nie wszystkie przekładają to nad myślenie o sobie.
Ale miło usłyszeć Napisz jak dojedziesz. Bo nigdy nie jest to powiedziane ot, tak. Nie jest to z typu Co słychać?. Jest z typu Naprawdę się o Ciebie martwię ale Ci tego nie powiem. Poza tym dzwoniąc/pisząc takiej, że dojechaliśmy, pomożemy jej trochę w tym trudnym myśleniu o samym sobie. Bo przecież przestanie mieć wizję rozbitego pociągu, spadającego samolotu, tonącego statku itd., a pomyśli o czymś innym.
Czy mężczyźni też mówią takie rzeczy? Nie zauważyłam. W każdym razie miło wybierając się w podróż usłyszeć magiczne Zadzwoń jak dojedziesz.

A jak już doszliśmy do kobiet, to jeszcze o must-have. To chyba zdarza się tylko kobietom.
must - have

Są pewne sklepy, które nie powinny istnieć. Nawet gdyby były czarnym rynkiem, podziemiem, to byśmy je znalazły. A potem chorujemy na te buty, tamtą torebkę. Nie możemy przechodzić obok tego sklepu. Mamy usilną potrzebę posiadania. Kupna, bo przecież bardzo potrzebujemy. I jeszcze kolczyki. Szaliczek, na poprawę humoru. I balerinki, bo takie tanie!
I tak się czasem zastanawiam, na ile to rzeczywiście potrzeba, a na ile zwykły, głupi must-have.

Nasuwają mi się tylko takie rozwiązania: kobieto, miej własne finanse, osobne od mężczyzny. Prowadź zeszyt, spisuj co musisz mieć, a dopiero potem kupuj. Czasem zapytaj mężczyzny, co on o tym myśli. Ale w żadnym wypadku nie oczekuj, że zrozumie i kupi ci tę rzecz w prezencie.

Kobieco się rozpisałam, a tymczasem redukcja hałasu nie zadziałała i mnie nie uciszyła. Więc wracam do redukcji i belek i płyt. Must-have nie zając, poczeka, a kolokwium nie :)

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

kwietniem.

Kwiecień nastroił do podróży. Szukania wiosny nie tylko po rodzinnym mieście.
Więc ostatni weekend spędziło mi się miło na wschodzie. Karol tuptał w nocy. Z prawej strony, z tyłu, z lewej, zakręt pod nogą stołu, z lewej, z tyłu, z prawej, zakręt pod klatką, prawa, tył, lewa, stół, lewa, tył, prawa, klatka. Obróciłam się na plecy i miałam inną perspektywę. Mógł nie włazić mi na głowę i mnie nie budzić.
Mimo wszystko to dobrze czasem gdzieś pojechać. Dobrze pojechać tam. Dobrze pojechać do tych, do których jeździmy. W końcu z jakiegoś powodu to robimy.

Tydzień zapowiada mi się męcząco, choć poniedziałek miał być najgorszy, to już prawie się skończył. Umiliłam go sobie rowerem i gorzką czekoladą na obiad. I jakoś do wieczora przetrwałam.

Miałam pisać o różnych przemyśleniach... więc będzie króciutko o przytulaniu. Czytałam kiedyś, a może i wy też, że przytulanie podstawą szczęścia w życiu człowieka jest. Że potrzeba minimum pięć uścisków w wieku dorastania. A najlepiej to siedmiu. A w krajach azjackich wystawiają właśnie automaty, które wydają puszkę coli za uścisk.
Ja Wam życzę, żebyście nie potrzebowali takich automatów. Ale jednocześnie nie próbujcie rzucać się na wszystkich. Nie wszyscy bywają dotykalscy. I nie ma co im się narażać :)


wtorek, 17 kwietnia 2012

powroty do domu.

W mieście Darm. kwitną tulipany i żonkile pochowane w nieskoszonej trawie. Wszędzie. Zielone są też drzewa i krzewy, nie tylko w parku, ale na każdej ulicy. Rosenhöhe przywitało mnie tym razem wiatrem i deszczem. Poza tym nic się nie zmieniło. Cisza, spokój.
I takie chyba powinny być powroty do domu.
Wróciłam z bagażem takich wspomnień, jak nigdy dotąd.
Samochody, bez świateł zdające się stać a nie przemieszczać, brak pasów na jezdni, a przecież zawsze mnie puszczali(!). Wariacja na temat Amelii na 6 rąk, grana w przypływie szaleństwa. Tłumaczenia włosko-włoskie na angielski, wplatanie niemieckiego co drugie zdanie i ogrywanie wszystkich w karty. I miłość do kindla. Od pierwszego wejrzenia. Jeszcze nie spełniona. Ale dobra na moją (nie)cierpliwość.
Dużo szczęścia na jeden weekend. Dużo radości. Mam nadzieję, że Wy też dobrze spędziliście ten czas.

Do miasta Darm. będę wracać. Mam nadzieję.
A tymczasem dom. Wszystko po staremu. A że dużo myśli, to niebawem będę się dzielić.

piątek, 13 kwietnia 2012

Niebawem urodziny - cierpliwości (3)

No i mamy wiosenkę. Całkowitą. Zieleni się cudnie. I żółci. I kwieci. Ale, przyhamujmy, nie mai się jeszcze.
Tak mi się coś zdawało, że niebawem obchodzimy urodziny. Ale jeszcze trochę, dopiero za trzy dni. Aczkolwiek nie jest to takie istotne. Minie to w podróży. Moi stali czytelnicy za to powinni sobie to uczcić. Jakkolwiek.

Pakuję się do miasta Darm. i czuję się trochę jakbym do domu jechała. Nie będzie mi się chciało wracać, oj nie. Bo tam jakoś wszystko jest bliższe, szybsze, na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba czekać.
A my jakoś nie lubimy. Czekania. Nieprawdaż?

Bo czekanie ma w sobie coś z bierności. Obserwowania innymi oczyma. Zauważania szczegółów, których wolelibyśmy jednak nie widzieć. Czekanie trzeba sobie rozplanować. Przetrwać. Bo jest niewygodne.
Najpierw do świąt, potem do nowego roku, potem do postu, znów do świąt, do weekendu majowego, do lipca, do praktyk, do wakacji, do lepszego (?). I ciągłe powtarzanie, że jak już się przeczeka ten, wszakże krótki, okres, to już będzie dobrze. A z tym dobrze, to już wiadomo, zależy do punktu patrzenia/siedzenia. I można go wcale nie zauważyć.
Więc na niecierpliwość chyba nie ma dobrej rady. Nie wiem czy ktoś przeprowadzał takie badania, ale jestem przekonana, że na brak cierpliwości cierpią szczególnie kobiety w wieku 18-25. Tak mi się to widzi. A jeśli tak jest, to znaczy, że da się z tego wyrosnąć. Cierpliwości, to tylko kilka lat :)

sobota, 7 kwietnia 2012

jest i Sobota.

I przychodzi ta Sobota.
Kiedy widać już wszędzie, że nie jest ona normalna. Jest taka niesamowita cisza. Miasto się uspokaja. Przeciętny człowiek ma już posprzątane, ugotowane i popieczone. Więc śpi w dzień, odsypiając sobotnią Liturgię, która będzie długa i nocna.

Lubię te święta. Nie ma stresu, że nie zdążę. Już wiem, że "ser z wiaderka" nie daje takich efektów jak ten zmielony maszynką. Pamiętam co trzeba włożyć do koszyka. Radzę sobie z piwnicznymi demonami, bo najlepsze wiśnie nie zostały przyniesione z cudownej szafki i w ostatniej chwili po nie biegam. Lubię spać w dzień, gdy kot pcha mi się do łóżka. I lubię tę ciszę, gdy cały dom śpi, a mi zostanie podłoga w kuchni do ogarnięcia.

Lubię te święta nie dlatego, że są bardziej tradycyjne, czy też rodzinne. Nie dlatego, że robi się mnóstwo jedzenia (z tym jedzeniem to jakieś naleciałości po-szlacheckie chyba). Lubię je, bo są długie. Bo splatają się ze zwykłym tygodniem. Bo są ważne. Po prostu.

A miasto? W czwartki żyje normalnie. Jakby nigdy nic. W piątki każda grupa ludzi idąca do rynku wywołuje lekkie zdziwienie. Są ich jakieś ostatki. A w sobotę... jest cisza. Czasem się ktoś przyplącze. Ale nie zapraszają już na piwo i inne atrakcje. Rano wędrują ludzie z koszykami. W te i wewte. A wieczorem już każdy wie po co i dlaczego. Nie ma przypadków.

I lubię wracanie nocne, świąteczne. Podjadanie mazurków przed świtem, bo wreszcie wolno. I ta świadomość, że to już. Stało się. I jest Sensem.

Życzę Wam dobrego przechodzenia od stołu do stołu odwiedzając rodziny jedną po drugiej. ;)

wtorek, 3 kwietnia 2012

kobieta... zmienną jest.

...a kwiecień plecień.
Chciałam słonka? Chciałam już móc chodzić z gołymi nogami i w spódnicy? No i czy nie mówiłam tego jeszcze dzisiaj rano?
No, cóż. Chyba mi się odwidziało.

Czasami się sama zadziwiam, że to tak jest. Że to się tak mi wszystko zmienia. I sama nie wiem, czy to dobrze, czy to źle.

Tymczasem chciałam Wam bardzo bardzo bardzo zarekomendować książkę Szelmostwa Niegrzecznej Dziewczynki  autorstwa Mario Vargas Llosa. Napiszę tylko, że się ją fantastycznie pochłania, a resztę przyjemności zostawię Wam. Może powinnam dodać, że wypchnęła się do czołówki moich naj. Więc koniecznie przeczytajcie!

Czy u Was przed świętami też robi się takie zamieszanie? Ja jeszcze sobie co nieco przeczytam ciekawych naukowych rzeczy i zamykam się w kuchni. Skoro mam nawet w czwartek zajęcia, to trzeba zacząć sprzątać, gotować i piec. Już najwyższy czas.

A może jeszcze zdążę Wam coś napisać przed świętami. Ale nie obiecuję. Więc przeżyjcie je jak najlepiej.


sobota, 31 marca 2012

jesiennym marcem.

Lubię, gdy budzie mnie rano słońce. Za to nie bardzo, gdy latarnia nocą. A to wciąż to samo łóżko i ta sama ulica.... A gdy budzi mnie odgłos samochodów pluskających w deszczu... to mam nadzieję, że nie będę musiała wychodzić z łóżka zbyt prędko.

Takie dni warto poświęcić na książkę. Albo dwie lub trzy. 
Na pieczenie sernika.
Na szukanie tanich lotów. I planowanie odległych podróży.
Na naukę ciekawych rzeczy, albo i mniej ciekawych.
Ewentualnie na zakupy. Ale to tak bardzo ewentualnie.

I wbrew pozorom, mimo tego deszczu, myśli nie muszą być smutne. Dzisiejszy deszcz przyniósł zieleń za oknem z kuchni. 
Więc czekam na bez. I na rabarbar. Oh, na rabarbar to ja czekam wielce.

A tymczasem zbliżają się moje ulubione święta. Gdy trzeba się ustosunkować. Czy jest to dla mnie ważne, czy nie. I można przebiec przez ten tydzień normalnie lub troszkę bardziej w zamyśleniu. I może to coś w nas zmienić, ale nie musi. I wszystko trzeba pogodzić ze zwykłym tygodniem. To daje wiele, jeśli oczywiście tylko będziemy chcieli zyskać.

Dobrej niedzieli jutro!

poniedziałek, 26 marca 2012

O niezdrowych relacjach.

Raz na jakiś czas w naszym życiu pojawiają się ludzie, po których sprzątamy latami.

Trafiłam ostatnio na ten cytat i zadziwiłam się, jak zgodził się z moją ostatnią myślą. O tym, że wchodzimy czasem w niezdrowe relacje. I że zanim się zorientujemy, że coś jest nie tak, to jest za późno na odkręcanie. I że nawet jeśli całkiem się rozejdziemy, ustalając obustronnie, że będzie tak lepiej, to demony takich relacji ciągną się za nami latami. Bo nie da się wymazać z głowy nikogo. Niezależnie od tego jak był dla nas ważny.

Ale przecież, chyba nie da się przed tym uchronić. Można dać wolniej się oswajać. I owszem. Można się zrobić dzikim i nie dawać się oswoić wcale (wtedy takie demony wyłażą jeszcze bardziej na wierzch, jestem tego pewna). Ale nie można się odciąć od wszystkich, na wypadek by nikogo nie ranić i nie zostać zranionym. Jest to po prostu niemożliwe.

Bo czasem nawet pomimo rozmów od początku, nie zauważamy co będzie dla nas złe. A czasem nie możemy nie wejść w takową relację. A późniejsze jej naprawianie jest bardzo bardzo trudne. I im jest trudniejsze, tym więcej jest sprzątania potem. I bez obustronnego porozumienia i tak się to nie uda. Czy ciągnąć to więc dalej? 
Tak naprawdę nikt nigdy nie powiedział, że będzie łatwo. Nikt nigdy nie nauczył nas jak poznawać ludzi dla nas dobrych i nie. Jak ich rozróżnić po pierwszym spojrzeniu, słowie. Bo się i nie da. Możemy jedynie postarać się, by po nas nie musiano sprzątać latami.

Nie chcę Cię zniechęcić. Chcę byś był pewny tego co robisz, bo ja już nie mam siły znowu o kimś zapominać.


czwartek, 22 marca 2012

nie zakocham się tej wiosny (już w nikim)

Zadziwiło mnie, że wiosenka tak wszystkim podeszła do serca. Że od razu zaczęliście śpiewać o zakochaniu, o miłości, o ptaszkach, różowych motylkach i nie wiadomo czym jeszcze.
Szokujące jest to, że co roku wiosna generuje takie same reakcje. Tymczasem to chyba nie takie proste. Z tym zakochaniem. Więc może lepiej nie będę się nad tym rozwodzić. Będzie co ma być.

Czekam na kwiecień. Na bez pachnący - już puszcza liście. Niebawem staną się wielkie i znów przegapię moment w którym urosły. Czekam na rowerem jeżdżenie. Takie, żeby zaraz po nim nie chodzić dwa tygodnie kaszląc. Więc trochę czekam aż mi kaszlenie przejdzie. I połykam znów książki. I wytracam moją tęsknotę. Bo do lipca jeszcze trochę. Poza tym nie wiem czy coś ten lipiec zmieni. Ale chyba nie wie tego nikt.
Czekam na święta. Już mi bardzo brakuje normalnego korzystania z fejsa. I mazurków głodnam. I jakoś tak mi się widzi, że po świętach, to się wszystko ułoży. Oby.

Więc cieszmy się tą wiosną. Nie przesadźcie ze swoimi zakochaniami. Uważajcie na rowerzystów (zwłaszcza jak idziecie ścieżką rowerową!). I miejcie się dobrze.

sobota, 17 marca 2012

wiosna, ach to ty!

No i co powiecie na tę wiosenkę? Która dziś przybrała wymiary lata? Śmiesznie patrzeć na tłumy nadciągające  na Bulwary, gdy drzewa nie mają ani grama liścia na sobie. Jakoś jest tak... dziwnie.

Pomyślałam, że mógłby być koniec świata. Dla tych, którzy są  na miłym etapie życia, dobrze, będzie on zatrzymany. A dla tych co im źle, to trochę taka ucieczka. Jeszcze lepiej. Więc wychodzimy na tym wszyscy jak najlepiej. Niech będzie koniec świata! Dziś właśnie! A co.

Ktoś ostatnio mnie palnął w głowę, że siłą nie jest udawanie twardziela. Więc po tygodniu postanowiłam z Wami zacząć rozmawiać o tym, co u mnie. Bo mimo wszystko mamy coś takiego w sobie, że osób dla nas bliskich nie chcemy obciążać tym co trudne i złe w nas. Że chcielibyśmy ich chronić przed tym, co i nas boli. Ale cóż możemy sami? Niewiele. Bo nie spojrzymy mimo wszystko na naszą sytuację obiektywnie. I choć czasem wydaje nam się, że lepiej skitrać się pod łóżkiem, to lepiej powiedzieć Ratujcie!. Chociaż na pewno będzie to o wiele trudniejsze. I właśnie to jest siła.

Dziękuję za to, że jesteście i że mówicie czasem takie mądrości.
Korzystajcie tymczasem z wiosny. Dobrze, że już przyszła.

czwartek, 15 marca 2012

Więcej słońca!

Proszę o więcej słońca!
Obowiązkowo!
Nie mogę patrzeć jak wszyscy dręczą się tymi chmurzyskami, przesileniem wiosennym i deprechą jeszcze z czasów jesiennych. No nie mogę.

Tymczasem, zróbcie sobie spacer po mieście. Czy aby na pewno je znacie? Jesteście pewni?
Popatrzcie na gzymsy kamienic, wyjedźcie najwyżej jak się da w swoim bloku i zobaczcie jak stamtąd wygląda Wasze miasto. Czy jest wyjątkowe? I czy tylko dla Was, czy dla wszystkich?
Przejdźcie się parkiem - może coś się zmieniło? Odwiedźcie miejsca, które były dla Was ważne w dzieciństwie. Te podwórka, tajne przejścia, trzepaki i ławki, do których się dochodziło, bo dalej nie miało się siły. Muzea się pozmieniały, to na pewno. Miło, że wszystko idzie do przodu. Fajnie, że jest tyle propozycji dla dzieciaków - też w wakacje i ferie. Aż żal być dorosłym! :)
Pojedźcie tramwajem na pętlę, na której nigdy nie byliście.
Żeby zadziwić się tym, co jeszcze nie znane. Tym, co ciągle nie odkryte.

Bo zwykle człowiek się spieszy, przebiega znaną trasą i nie patrzy do góry. Nie patrzy na boki (poza przejściem dla pieszych). Nie odwiedza starych miejsc, bo czasem boi się wspomnień, albo czegoś całkiem innego. Więc warto trochę przystopować. I nacieszyć się swoim miastem.

Moje miasto jest moje. I choć czasem za dużo tu ludzi, to zawsze będzie tym najważniejszym. Nawet wtedy, gdy mówię, że go nie lubię.

A teraz odkrywam mój najdroższy plac. Sałatę już sprzedają. I rzodkiewki. I jakoś tak lepiej, wiosenniej jest. Gotuję zupę i zaklinam słońce, żeby zostało ze mną jeszcze chwilę. Na smutki, troski, niepokoje i tęsknoty, słonko, nie chowaj się za tą chmurą!!!!!

poniedziałek, 12 marca 2012

Luźny poniedziałek.

Są takie dni, które trzeba sobie zrobić luźnymi. A są takie, które same wychodzą luźne. A dzisiejszy poniedziałek zapowiada się miło. Po zeszłotygodniowym chaosie czas się ogarnąć. Dobrze, że są poniedziałki.

Nie wiem jak Wy, ale ja czekam na słońce. Takie, żeby wyciągnąć rower. Żeby posiedzieć na ławce w parku z książką, albo kimś sympatycznym. Marzy mi się, żeby się już wszystko poukładało. Żeby to już. A nie kiedyś.

Tymczasem na to czekanie, mogę Wam polecić dietę jabłkowo-jogurtową. Dodajcie do tego trochę stresów i zmartwień, a dieta zdziała cuda. Nie zapomnijcie o ćwiczeniach fizycznych do tego. Jak zawsze. I o tym, żeby jednak czasem obiad zjeść. :)

Polecam też ostatni numer Taniego z konkursem urodzinowym (tak, tak, jestem opóźniona, ten numer jest sprzed dwóch tygodni). Zwłaszcza ostatni list Pani Joli. Jak jej nie lubię, tak mi jakoś trafił ten list do serca.

No i na koniec zapowiedź, że niebawem napiszę Wam coś mega pozytywnego i wiosennego!
Nie dajcie się przesileniu wiosennemu. :)




poniedziałek, 5 marca 2012

Make my day happy.

Mam taki natłok myśli dzisiaj, że nie wiem co Wam z tego wszystkiego odfiltrować.

Zdradzieckie słonko wprawiło w szczęście najbardziej nieszczęśliwe fragmenty ludzkiego istnienia. Może nie ono. Może coś innego. W każdym razie dzisiejszy dzień fantastycznie rozpoczął ten tydzień.
Słońce nabrało mnie. Świeciło w okno, a wcale ciepło nie było. Rozjaśniało wszystko wokół i chciało powiedzieć: "Pomyśl, że to ostatnia Twoja wiosna". Nie ma logicznego wyjaśnienia dlaczego tak chciało powiedzieć. Ale chciało. A wiosna będzie miła. Ciepła. I sympatyczna. Oczywiście, że będzie inna od każdej kolejnej. Musi być. Bo by nudno było. A przeżycie jej jakby była ostatnią, może sprawić, że będzie najlepszą z najlepszych.
Słonko sprawiło też to, że do parku wyszły pary. Przestałam się bawić w zgadywanie, który to ich spacer. Pierwszy widać. Od razu. Ale te wiosenne spacery i wiosenne pary takie trochę... przymuszone słonkiem. Zadane lubczykiem. Nie wiem.
Nie słoneczny, ale rozjaśniający był fragment artykułu, który twierdzi, że żałoba po związku powinna trwać 2-3 lat. I że nie pamiętają o tym zwykle kobiety. No i ja się pytam, dlaczego nikt nam nie tłucze tego co głowy od dziecięctwa? No, dlaczego? Że powinnyśmy mieć trochę czasu dla siebie? Tylko dochodzimy do tego jadąc na własnych błędach? Jakby nie mogły nam tego babki i matki przekazywać? Może czas wprowadzić zmiany w wychowaniu córek. Pewnie czas.
Zmiany, zmiany, zmiany. U mnie ciągłe. Ciekawe, czy u Was też...
I jeszcze jedno. Dziś ktoś spojrzał w mój kalendarz i zdumiał się, że mam taki zapchany grafik. Pomyśleć, że nie wpisałam tam jeszcze wszystkiego... Ten tydzień będzie ekstra. Takiego i Wam życzę! :)



czwartek, 1 marca 2012

a Ty? co zrobiłeś?

Jest taki film... (Remember me, Twój na zawsze), który wbrew pozorom daje dużo do myślenia. Chciałam zatrzymać się nad jedną, nad wyraz ostatnio aktualną, sceną. Tam główny bohater wypowiada słowa:
Gandhi w wieku 22 lat miał troje dzieci. Mozart 30 symfonii. Bernie Howard zmarł w tym wieku. Ja dodaję od siebie: A Ty, co zrobiłeś?
I nie chodzi tu o to, czy masz 22 lata czy mniej, czy więcej. Co zrobiłeś?


Jest tyle rzeczy, które można by zrobić.
Nie tylko dla siebie.
Dla kogoś.
Dla świata.
Więc... dlaczego nie?
Dlaczego nie zrobić czegoś szalonego? Czegoś, co zadziwi nie tylko naszych znajomych ale i nas samych. Niekoniecznie żeby wstrząsnęło całym światem, nie nie.
Ale patrząc na to, że ciągle szukamy i ciągle nie wiemy czego dokładnie chcemy.... nie wiem czy to wynika ze struktury współczesnego świata/człowieka czy jest czy jest jakimś skutkiem ubocznym w przypadkach jednostkowych.

Więc jeśli nie masz jeszcze sprecyzowanego planu na życie, to zrób coś, żeby nikt, nigdy, przenigdy, nie mógł Ci przywalić tym cytatem z dołączonym pytaniem.
A Ty? Co zrobiłeś?
Żebyś nie musiał odpowiedzieć.
Nic.




poniedziałek, 27 lutego 2012

kuchnia.

Warto próbować zabaw ze smakiem.
Warto posiedzieć trochę w kuchni.

Należy pamiętać jednak:
  • jeżeli raz wyszedł taki cienki placek, to drugi raz nie wyjdzie. 
  • jeśli jest napisane "masło" to nie daje się "margaryny"!
  • babcina i mamina zupa zawsze jest lepsza, bo jest ichniejsza, nie wasza.
I najważniejsza zasada.
Niczym się nie przejmujcie! Nic a nic.

Kiedyś może zrobię wideobloga o tym jak w miesiąc dojść do wprawy w gotowaniu. Jak wywietrzyć kuchnie i zatrzeć znaki, że coś się spaliło. Oraz jak ugotować coś w pół godziny, gdy zaraz wpadnie pięcioro wygłodniałych domowników.

Takie mam czasem pomysły.

piątek, 24 lutego 2012

O bilbliotece, halnym, dziecku w kościele...

... czyli o wszystkim i o niczym.

Biblioteka wymaga tenisówek.
Nigdzie tego nie napisano. Stwierdzam to empirycznie.
Ale, przecież, tak być nie może. Bo spora część czytelników to kobiety. A może im nie przeszkadza, że stukają obcasami. Może są bardziej przyzwyczajone ode mnie. Może to ja mam zboczenie.
Uważam, że należałoby rzucić coś na kafelkową podłogę w korytarzu. Bo przeraża mnie moje stukanie, gdy wiem, że za ścianą śpią książki. Nie mówiąc o podłodze w sali bibliotecznej. Jeszcze czytelnię muszę obadać.
Chodziłam na palcach. Myśląc, że kupię sobie tenisówki na następny raz. Nie znalazłam tego, czego chciałam. Nie zaczyna się czytać Tołstoja od drugiego tomu! Za to to, co pożyczyłam (sztuk dwie), połknęłam w jeden dzień. Tylko tenisówek nie mam, żeby pójść i pożyczyć coś następnego.

Mam wrażenie, że przy takiej pogodzie, przy takim wietrze, wszystko się obraca do góry nogami. Halny wieje i nikt nie śpi. Za to poeci piszą lepsze wiersze. Szaleńcy wychodzą na ulicę. Reumatycy skręcają się z bólu. Ludzie w tramwaju przestali szeptać: Stary Browar Lubicz burzą! Burzą Browar Lubicz!. Przestało nas to smucić. Stało się normalne.

Dziecko w kościele spało na rękach u swojej mamy. Na oko piętnaście kilo. Nie biegało. Nie jeździło samochodzikami. Nie gadało. Nie kręciło się wokoło. I nie szarpało rodzicielki za spódnicę. Nie właziło i wyłaziło z wózka.
Po jakimś czasie, koło godziny lekcyjnej, mężczyzna obok się ocknął. Nagle się zorientował, że to jego kobieta i jego dziecko.
Dziecko spało tak samo. Trochę bardziej pokrzywione. Gdy się obudziło (we właściwym momencie - bo już jak ludzie wychodzili z kościoła), pobiegło do mamy.


Dziś będzie dobry dzień. Zostało to postanowione. Więc zróbcie żeby był dobry! Nie zmarnujcie go!
Dobrego weekendu Wam życzę, wszak on zaraz się zacznie. :)

poniedziałek, 20 lutego 2012

człowiek, to człowiek.

Człowiek istotą ułomną jest.
Mało co rozumie.
Nie ogarnia wieczności.
Nie lubi nieba i straszą go galaktyki nad głową.
Nie korzysta w pełni ze swoich możliwości. Albo nie chce, albo nie potrafi, nie wiem.
Myśli, że ciągnie go do samotni, do pustyni, a przecież istotą stadną jest.
Czeka, choć nie wie na co.
Tęskni, choć nie potrafi sobie tego uzmysłowić.
Mówi, czasem nieprzemyślanie.
Kocha, przerzucając się z jednej miłości w drugą, bez zrozumienia.
Czyta, pochłaniane książki zapijając wystygłą herbatą.
Próbuje zaistnieć, ale czy mu to wychodzi?
Ma potrzebę zauważenia, chociaż przez kogoś jednego.
Szuka sensu, niezmiennie i nieodmiennie.
Lubi się nad sobą użalać. Bo myśli, że jak będzie miał gorzej od całej reszty, to będzie fajniejszy.
Obraża się i milczy. Sam pewnie nie wie dlaczego.
Miota się w nocy zamiast spać.
Nie lubi patrzeć w lustro, które mówi do niego "tak, to znów Ty".
Zamyka się w sobie, bo tak łatwiej.
Stawia na ironię i ignorancję. Wtedy ciężko dostać się do jego serca, a on czuje się trochę bardziej swój. Sam dla siebie.
Twierdzi, że wie co dla niego dobre, a tak naprawdę, to nie zna siebie wcale.
Wątpi, choć nie powinien.

Można by dalej to ciągnąć. Ale chyba nie ma po co.

W środę zaczyna się Wielki Post. Czasem się zastanawiam czemu Wielki. Ale tak sobie myślę, że on wcale nie jest tak bez sensu. Że on jest nam całkiem dobrze i sensownie dany. Nawet jeśli tego teraz nie widzimy.
Lubię ten okres liturgiczny. Jakoś tak jest bardziej ludzki niż cała reszta. Można sobie mruczeć pod nosem za św. Bonawenturą Na Cześć Krzyża i za M. zmieniać troszeczkę tekst. W gotowaniu, w prasowaniu... Po prostu wszędzie i cały czas. Trochę mi za M. tęskno, dopiero teraz widzę, że dużo od niej wzięłam. Ale jej tam lepiej. Mam nadzieję, że za nami wzdycha co jakiś czas.




piątek, 17 lutego 2012

Są takie miejsca.

Są takie miejsca, do których wracamy z utęsknieniem. W których, można by rzecz patetycznie, zostało nasze serce. Gdzie spędziliśmy wiele czasu, gdzie mamy piękne widoki i gdzie humor nam się poprawia w try miga. Wracamy tam co trochę podładować akumulatory i mieć siłę iść dalej.
Czy jeden czwartkowy sen może coś zmienić? Nie, chyba nie. Mimo wszystko spakowanie się i nieplanowany wyjazd TAM był ekstra. I widok, TEN widok. Uwielbiam.
Jak już się wysiądzie z autobusu, przejdzie przez ten tłum i wyjdzie pod górę. No, cóż, jak w domu. A może nawet lepiej. I to siedzenie w oknie. Niezmienne, nieodmienne, od lat.
Przypomniało mi się nasze wychodzenie na Wiktorówki. To z plecakami, nasz rekord szybkości i umieranie na schodach. Zawsze mi się przypomina jak wychodzę tymi schodami... :) I kupowanie lodów włoskich w Zakopcu. Byle wyjść z centrum, zaraz ceny spadają. I łapanie stopa w Nowym Targu. A mimo wszystko chce się tam mi wracać. Zawsze jest coś innego. Szkoda, że nie zawsze chcecie ze mną tam jechać, szkoda.

niedziela, 12 lutego 2012

Moje drogie koleżanki...

Piszę do Was tego posta i się zastanawiam, czy przypadkiem nie zrobiłam się już całkiem internetowa... ale potraktujmy go jak list, bo z listów już całkiem wyrosłam (hahaha. tak naprawdę to skończyły mi się koperty żeby do Was napisać ;) )
Ten post jest odpowiedzią na Wasze ostatnie poczynania.Tak sobie myślę Co ja paczę? Ten fejs i kwejk im wodę z mózgu robi, nie można tego tak zostawić!  No i nie zostawiam. Zwłaszcza, że Walentynki tuż tuż.
Bo czym innym jest ten obrazek w Waszych rękach (można się jeszcze pośmiać), czym innym w moich (można się zaniepokoić), a czym innym byłby za parę lat (tu trzeba by było coś przedsięwziąć). Ale, ale.
Może jeszcze nie wiecie, może jeszcze nie weszłyście w tę fazę, ale przed Wami zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. Bo człowiekowi się wydaje, że on wszystko wie, że ma jakieś tam marzenia i nadzieje, że wszystko jest takie poukładane. A potem budzisz się pewnego dnia i zaczynasz mieć wątpliwości. Albo budzisz się i myślisz, że jednak dobrze jest jak jest i że wcale Ci się jednak nie spieszy do dzieciaków, przecierania zupek i zmieniania pampersów. Oj, nie. Że nawet Ci się nie spieszy do dzielenia się wątpliwościami z jakimkolwiek facetem, chociaż czasem dobrze mieć kogoś koło siebie. I wszystko zaczyna się zmieniać.
Patrzę na Was i myślę sobie, że jesteście świetne laski. I że trochę Wam zazdroszczę, że jeszcze macie wszystko poukładane i nawet nie myślicie, że cokolwiek będzie się zmieniać. Patrzę na Was i się cieszę, że Was znam. Że będę mogła się (być może) przyglądać Waszym zmianom. Cieszycie mnie. I czasem sobie myślę Gdzie ci mężczyźni? Czy oni oczu nie mają? Ale widać nie mają! I należy to dobrze wykorzystać. Mam takie wrażenie, że specjalnie dostajecie taki bonus - czas na poznanie siebie. Na odkrycie tego, co naprawdę lubicie, co naprawdę będzie dla Was w późniejszym życiu ważne. I nie wahajcie się tego robić. Potem może na to nie być czasu. (Ale to takie dużo późniejsze potem. Mam taką nadzieję.) Więc wykorzystajcie dobrze ten czas.
I kończąc to kazanie, chciałam Wam napisać, że życzę Wam wszystkiego co piękne. I dziękuję za to, że jesteście. Dobrze mieć Was gdzieś z boku. Nawet jeśli czasem bardziej z tyłu i tylko na fejsie. Mamy za to coś, czego nam nikt nie może zabrać - kilka pięknych wspomnień. Dziękuję.


czwartek, 9 lutego 2012

szczęście.

Są tacy ludzie, których uśmiechu się nie zapomina. A mimo wszystko spotykamy ich na swojej drodze tylko chwilę, aby pójść każde w inną stronę ze stuprocentowo naładowanymi akumulatorami szczęścia. Są tacy ludzie, których zawsze będziemy wspominać. Którzy byli dla nas pewnymi wzorcami (zwłaszcza jak się uśmiechać), którzy zawsze będą dla nas ważni. A, to, że gdzieś się zgubili w tych poplątanych niciach relacji z przeszłości, to nie ma znaczenia. Bo byli. I dziękujemy za nich każdego dnia.

Pamiętam, jak mi powiedział Pamiętaj, nie wszyscy są tacy fajny jak Ty/Wy. Nie prawda! Wiem, że to miało być na poprawę humoru. Ale oni naprawdę są świetni! Każdy ma swoją fajność. I ujawnia ją wcześniej, później, lub wcale. I co rusz odkrywam, że są tacy ludzie, od których emanuje szczęście. Czy sami są szczęśliwi? Nie wiem. Z nikim z nich nie byłam tak blisko, aby wiedzieć o ich szczęściu. Czy mają świadomość, że ich uśmiech zapewnia tydzień dobrego humoru? Albo czasem miesiąc? Że ich Dacie radę! motywuje jak nic innego? Nie wiem. Pewnie też mają swoje smuty, jak każdy.

Czasem jest przykre to, że pojawiają się tylko na chwilę. Ale chyba nie można ich zatrzymywać. Niech niosą szczęście dalej. Nie wiem, czy ich akumulatory szczęścia są nieskończone? A może trzeba ich czasem podładować? Na pewno trzeba się oduśmiechać. Koniecznie!

Dziękuję za poniedziałkowy uśmiech, który pomógł mi przetrwać najgorsze. I za antybiotyk też dziękuję, bo pomógł. I przyjdę po uśmiech w kolejny poniedziałek. Tym razem oduśmiechnę się całym uśmiechem, a nie połową, jak ostatnio :) Miejmy nadzieję.


niedziela, 5 lutego 2012

dużo i długo - na najbliższy tydzień

Chodzi mi ostatnio dużo myśli po głowie. Najbliższy tydzień spędzę na ich porządkowaniu. Szykuję płyty, żeby leżały blisko łóżka, planuję filmy, które obejrzę, stosik książek przesuwam jak najbliżej.
Tymczasem podzielę się kilkoma myślami, żebyście mieli co czytać przez ten tydzień.

Zrobiłam ostatnio to, co obiecuję sobie co sesję. Poszłam po jej zakończeniu do kina! Czyli święto. :) Po drodze zrobiłyśmy shopping. To znaczy ja obserwowałam rozmieszczenie głośników w poszczególnych sklepach i zwracałam uwagę na ceny tego, co ona kupowała, z ciągłą myślą, że złotówka to 2 bułki=2 śniadania. A ona kupowała. Mam tę niezdrową myśl i na razie sobie z nią chodzę. I nie widzę sensu w stwierdzeniu Czasem można sobie coś kupić, czego się nie potrzebuje. Na razie nie. Może, kiedyś. Oby. Wyprzedaże wyprzedażami, a tłum ludzi w galerii tłumem. Nie wiem czy da się coś takiego polubić, czy trzeba się z tym urodzić..

Tymczasem zaatakowały mnie Walentynki. Walnięte. No, bo przepraszam bardzo. Jeszcze trochę. A już dostaję maile, żeby coś tam kupić. Już wystawy sklepowe obserduszkowane.... Już zaczyna się koszmar. Czy św. Walentemu o to chodziło? Coś mi się nie widzi. Przecież zakochani, ah, oni, mogą, powinni ciągle sobie niespodzianki robić. I po co ta komercja? Po co wszystkim niezakochanym przypominać, że zakochać by się mogli? Zapewne gdyby nie czuli takiej potrzeby, to by się tym nie przejmowali. No, ale czy nie dałoby się tego jakoś tak... mniej nachalnie? Niech oni sobie świętują, a co! Ale niech tak nie rzucają tymi sercami na prawo i lewo. Bo to niektórym przeszkadza.

Jeszcze to zimno. W żadnym wypadku nie sprzyjające kontaktom międzyludzkim. Wychodzi się tylko w dwóch przypadkach. Albo bardzo się musi, albo w domu jest tak zimno, że żeby poczuć, że jednak nie jest źle, to trzeba wyjść na chwilę na mróz. Tak, wiem, nie mam 13 stopni w pokoju. Pozdrowienia dla "gorącej" Hiszpanii i Italii. Same chciałyście :) Ale, ale. Niedługo u Was będzie cieplusio, a u nas będzie chłodna wiosenka. Więc sobie na razie marzniemy, czy komuś się to podoba czy nie. Może trzeba trochę pomarznąć, żeby potem było milej latem? Jeszcze będziemy narzekać na upały, zobaczycie!

A jutro czeka mnie niemiłe spotkanie z miłym (czytaj: przystojnym) panem, a potem trochę cierpienia. No, cóż, czasem trzeba o swoje zdrowie zadbać, nawet jeśli nie ma się na to żadnej ochoty. Żadnej, żadnej. Ciekawi mnie kiedy będę w stanie zejść do kuchni i przełknąć jogurt. W środę czy piątek dopiero? I czy dostanę fajne lekarstwa, czy będę jechać na tych zielonych i i tak mnie będzie boleć. A cierpienie dla samego cierpienia zupełnie się mija z celem. Więc jak macie jakieś sprawy, w których mogę pocierpieć, to piszcie. Może macie ważniejsze sprawy, w jakich trzeba szturmować Niebo, a nie takie moje, zwyczajne, utarte i wciąż te same.

A jak już wrócę do żywych, to napiszę Wam coś lekkiego. Miłego. Wiosennego. :)
Dobrego tygodnia!

środa, 1 lutego 2012

takie tam, bajanie.

Wychodzenie z deprechy jest mega ciężkie. Co, z tego, że wczoraj było tak fantastycznie? Co z tego, że słońce gdzieś tam zaświeciło? Co z tego, że śnieg skrzypi? I że tyle fajnych ludzi wokoło? Nico. Naprawdę nico. Wystarczy jakieś głupstwo i całe szczęście idzie się paść.
I tak mi nikt nie uwierzy.

Ale, ale. O śpiworze miało być. Bo zadano mi dobre pytanie. O co chodzi ze śpiworem. I zaczęłam się zastanawiać. Ale już wiem.
Ze śpiworem jest tak: ciepło. Po prostu ciepło. Poza tym można się z (w) nim dowolnie przemieścić (uwaga na schodach!). Nie trzeba siedzieć przy grzejniku, lub w łazience na podłodze. Można się nim otulić i przez chwilę mieć wrażenie, że ktoś o nas dba. Można sobie wyobrazić, że się gdzieś daleko pojechało. I może poczuć zapach ogniska, albo wody po-kajakowej. No, chyba nie bardzo... 
Więc tak czy siak śpiwór jest fajny.

I fajne, a raczej dobre, jest też próbowanie nowych rzeczy. Czasem wydaje nam się, że znamy siebie doskonale, że już wszystko co ekstra zrobiliśmy. Bzdura! Nie ma co się oszukiwać. Jest mnóstwo rzeczy, których nie robiliśmy, a które warto zrobić. Choć raz. A potem, być może, zachwycić się nimi tak bardzo by do nich kiedyś wrócić. Ten trzepak za oknem kusi. Tylko trochę przerdzewiały. Ale niech się tylko zrobi ciepło...

niedziela, 29 stycznia 2012

cierpliwości (2)

Nosimy w sobie taką niecierpliwość.
Żeby już były te wyniki. Już by się chciało wiedzieć.... Ale, ale, cierpliwości! Przecież kiedyś będą.
Żeby już mieć te projekty skończone. Wszak same się zrobią.
Żeby już ferie były. Jeszcze mi się znudzą.

Na cierpliwość dobre jest ciasto drożdżowe. Zwłaszcza na takie zimne dni. I ciepło w kuchni, a człowiekowi milej jak zje coś dobrego. Ale wytrwałości to trzeba mieć wiele do tego. Myślałam, że oszaleje, patrząc jak moje ciasto przez formę grudka-grudka dochodzi do w miarę konkretnej formy wyrobionego ciasta. Tak to jest, jak się w przypływie emocji łapie za pierwszy lepszy przepis. Ale wyszło.

Chory mężczyzna, zaobserwowałam ostatnio, przeżywa straszne męki. Nawet jeśli ma tylko katar i boli go głowa. Niesamowite. Jakby się cały świat walił, a on zaraz miał umrzeć. Wszyscy muszą chodzić na paluszkach i zwracać na niego uwagę. A co z cierpliwością? Przecież nie umrze. No, chyba nie od kataru! Coś bym powiedziała, ale się (cierpliwie) powstrzymam.

Jeszcze mi się niecierpliwi do mówienia my, a nie ja i Ty. Ale tak myślę, że to jednak czasem lepiej się pocierpliwić, pomarzyć. Oby. Może warto poczekać.

A poza tym, to jest jak jest i jest dobrze. No, tak. Dobrze jest. A nawet jeśli się wydaje, że nie, to i tak jest. Przecież, jak mówiła mama mojej babci(?) Szczęście leży w nas samych(...) My sami z nieba piekło, a z piekła niebo możemy zrobić. Muszę babci dopytać, bo nie pamiętam. Mam nadzieję, że zdążę.

Dobrego tygodnia! Wszak on dla niektórych sesyjnym będzie.

czwartek, 26 stycznia 2012

co za czwartek...

Weszło mi w krew codzienne poranne wyglądanie przez okno. Jest śnieg tym razem, czy go nie ma? Dostałam piękny prezent urodzinowy - bo był, a dziś znowu niespodzianka - dopiero co pisałam w jednym liście, że się stopił, a on znów leży. A ja w sercu mam dziś wiosnę. Co tam, że na zewnątrz śnieży!
Zima zaowocowała siedzeniem w śpiworze przed komputerem, lub z książką pod grzejnikiem. A może to ja zrobiłam się ciepłolubna....

Uśmiałam się dziś niesamowicie. Naprawdę, dawno nie było mi tak wesoło. I to przez cały dzień. Ale po tej czwartkowej głupawce nastał i smutek. Trochę szybko, ale taki jakby przeciwstawny. Za dużo uśmiechu dla siebie, za mało do innych. Za dużo bez powodu. Bo to nie moja specjalność śmianie się po wyglądnięciu przez okno. No, przecież że nie moja!

Za to bieganie po mieście w rozwiązanych butach jest moje.
I dzisiejsze rozkminy nade mną. Chyba ich ostatnio za dużo. Ale skoro już ogłosiłam rok 2012 rokiem pracy nad sobą, to ciężko nad sobą nie myśleć. Ale nie wiem czy to do dobrego punktu prowadzi. Zmiany będą tak czy siak. Dalsze odkrywanie też. Więc chyba należy sobie powiedzieć: "Idziemy do przodu!". Nawet jeśli mamy po drodze samotność, anty społeczny humor i zamknięcie w sobie. Może na długo tak nie pozostanie.


poniedziałek, 23 stycznia 2012

piękny dzień.

odkrycie dziś niemałe.

sesyja wcale nie najważniejszą rzeczą w życiu jest!

są rzeczy przecież ważne i pilne.
bo ludzie wokoło. i spacery. i rozmowy. i uśmiechy.
bo dzień piękny.
stosik książek - ten musi poczekać.
projekty. dobrze, że jeden ciekawy.

bardzo dobry ten czas sesyjny. pełna mobilizacja. efektywność podwyższona.

ale nie zapominajmy. sesyja to nie wszystko. są też czasem rzeczy ważniejsze.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

i nie inaczej.

Zmiany, zmiany, zmiany. U mnie dużo nowości. Nie koniecznie najlepszych. I nie koniecznie na zawsze. Weszłam w fazę prób. I błędów. Wielu. Trzeba się kiedyś odnaleźć będzie. Ale jeszcze mam czas.

Mam też takie przykre obserwacje. Że niezależnie od ilość przyjaciół na fejsie, nie ma ich w realu! I kończy się na tym, że to fejs sam w sobie przyjacielem naszym zostaje. Dziwne? Okropne! Paskudne!
Mój przyjaciel fejs.
Mój przyjaciel komputer.
Jak to brzmi? Jak to wygląda?
Okropnie!
Więc życzę Wam, żeby tak nie było. Komputer - do pracy. Fejs - do komunikacji. Nie do przyjaźni!

Dwa tygodnie przed sesją to czas niezwykle soczysty. Nagle (!) się okazuje, że wszystko jest "na już! na teraz!". Ciekawe....
Skutkują karteczki z rozpiską co, kiedy zrobić. Nawet co do godziny. Polecam serdecznie. I dobra muza.
Jakoś to pójdzie.
Ale miejcie wyrozumiałość :) Obiecuję głębszą rozkminę na początku lutego. Jak mniej więcej wszystko poukładam. Ale tylko tak mniej - więcej.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

jestem Jego dzieckiem.

Mam taką tęsknotę za Niebem.
Za Nim.
Bo jestem Jego dzieckiem.
Więc i do Domu tęsknię.

Z Nim wszystko będzie dobrze. 
Będzie.
Z Nim.

A na dodatek link. Do posłuchania. 

sobota, 7 stycznia 2012

anti-social

Ostatnio poczułam jakąś wiosnę w sercu. Bo ucieszył mnie płatek śniegu zagubiony w przestrzeni powietrznej. I trawa zieleniejąca się na Błoniach i Plantach. I ludzie, którzy po długiej nieobecności się znów pojawili (nie wszyscy, ale zawsze coś).

A mimo wszystko. Słysząc co chwilę o antyspołecznym humorze i trudnych chwilach innych, sama mam ochotę na taki anti-social. Żebyście nie mogli pomyśleć, że tylko wam jest źle. Że najlepszą radą na ciężką chwilę jest zamknąć się w sobie, wleźć do śpiwora i przespać najbliższy miesiąc.

O, nie! Właśnie tak nie jest! Oczywiście, że każdemu czasem jest ciężko. Że każdy ma czasem antyspołeczny czas. Ale wydaje mi się, że łatwiej z ludźmi wokół go przetrwać, niż bez nich. Bo nawet jeśli nie masz już sił na uśmiech, to czasem lepiej komuś opowiedzieć o tym, co nas nęka.

Dobrze, że jesteście. Bardzo dobrze.
Dziękuję.