niedziela, 24 lutego 2013

trwałość

Myśleliście co by się stało, gdyby nie było prądu?
W roku poprzednim zdarzało się nam o tym rozmawiać. Wyobrażałyśmy sobie życie bez światła, bez telefonu i bez komputera. A przecież jak była wojna, nie mieli komórek. Nie prowadzili blogów bardzo długo. Nie wysyłali maili.
A teraz w obliczu broni amerykańskiej, tej elektromagnetycznej, miałyśmy kolejne przemyślenia. Bo jak oni na nas to naślą, to nic, że prądu nie będzie. To nic, że nie wyślę sms-a ani maila. To nic, że mój komputer będzie do wyrzucenia, telefon też, telewizor i pewnie radio. I nasze e-czytniki. I empetrójki. I inne gadżety.
Gorsze jest to, że zniszczone zostaną serwery. Tak, te na których mam wszystko co ważne. Wszystkie. I to, że ciągle sobie coś wysyłamy na maila, żeby nie zginęło, nie spełni swojego zadania. I wszystkie dokumenty na googlu pójdą się paść.
I tak sobie myślę. Że w sumie. Nie potrzebne to.

Trwałość czym jest na świecie trwałość?
Tym czym brzęczenie kastanietów.

Mam coś w Internecie, takie to nieprawdziwe. Ale nie ma po co tego drukować. Zbierać. Magazynować. Bo i tak mam tego wersje elektroniczne. Miliony maili, miłych i mniej, dokumentów ważnych, projektów, zapisków, nie wiadomo czego. Gigabajty muzyki i filmów.
Wbrew pozorom, w komputerze i Internecie też można mieć bałagan. Większy nawet niż na biurku i w szafie z ubraniami! Najgorzej się sprząta to, czego nie widać.

Czy w takim razie powinniśmy inwestować w papier? Instrumenty dęte i strunowe?
Nie wiem.
Myślę, że nie powinniśmy się do rzeczy martwych przywiązywać. I zbytnio nie przejmować się tym co nas może spotkać. Ważne jest tu i teraz. I jeszcze zmartwychwstanie :)

Mam ostatnio o jedno zmartwienie mniej. I z tej racji piekę dziś chleb. W moim starym piekarniku. Taki debiut. A potem będę próbować w tym nowym :)

wtorek, 19 lutego 2013

pamięć palca.

Nie wiem, czy znacie to uczucie. Że jakaś część Waszego ciała lepiej pamięta daną czynność niż mózg.
Stare zwoje nie pracują jak trzeba, a może zapomniały. A palce? Palce pamiętają. Mechanicznie. Jakby od zawsze grywały to samo. I potrafią pochwalić się melodiami sprzed trzech...sześciu, czasem więcej lat. A umysł ma problem. Odlicza sobie nutki linka po linijce, tak to gie! I choć trwa to moment, to czasem zabraknie ułamka sekundy i jednak nie będzie to brzmiało tak jakby się chciało.
I przypomniało mi się, jak chodziłam po Bergen i marzyłam zobaczyć przez jakieś okno fortepian, usiąść przy nim i pozwolić palcom grać. Bo już ciężko było wytrzymać tydzień bez ruchu. A teraz, po latach, wracam. Z rzadka. Ale za to z pamięcią palca. Niezmiernie cieszącą.
Mam nadzieję, że Wy też macie takie radości zapomnianych rzeczy, które kiedyś bywały oczywistością.

czwartek, 14 lutego 2013

ostatnim autobusem.

Na ostatni autobus wszyscy pędzą.
Biegną. Bo ten ostatni, to jest ostatni.
Wszyscy się na niego spieszą.
Bo może odjedzie wcześniej.
A może go nie będzie.

A potem ciemności i mnóstwo zakrętów. Pierwszy, górka, drugi, cmentarz z boku, był już trzeci? A wzgórze po lewo? Było? Pętla druga. To zaraz mur przez przednią szybę. Nic nie widać. A pan umundurowany wysiadł? Kiedy? A, na pierwszej pętli. A do tej ostatniej, prawdziwej to daleko? I chłopak ze słuchawkami poniedziałkowy. To chyba tu, wysiadamy.
Lampa miga, ale od śniegu jest jasno. Więc jakoś da się trafić.

Dobrze jest wrócić do domu. Nawet ostatnim autobusem.
Dobrze jest wiedzieć że to ten dom. Najwłaściwszy.

A na walentynki macie TO.

wtorek, 12 lutego 2013

w głuszy.

Miałam lecieć do świętej Kaśki. Ale jakoś wylądowałam na mojej samotni.
Biało. Zimno. Cicho.
Czasem zaszczeka pies.
Czasem autobus nie przyjedzie, a biegnąc na ten kolejny spotyka się pierwszą osobę w tym dniu, a to przecież godzina popołudniowa! Oh, sąsiedzie z dołu, czy Ty też myślisz o mnie to co ja o Tobie? Że taka alienacja prowadzi do całkowitej samotności. A może tylko uczy bycia z samym sobą?
Żeby nie było totalnej alienacji - mam Internet! Ciągnie powoli, ale jest. I widzę przepaść między moim światem, a miastem. Całym tym pośpiechem codziennym i zagubieniem a spokojem wsi.
Dobrze jest czasem przystanąć. Nabrać sił. A potem znowu wrócić do pracy. Jeżeli nie możecie teraz odpoczywać, to polecam Wam starego nudziarza, Charliego Winstona. Czy jest stary i czy nudzi - oceńcie sami. A może go już znacie, bo tym razem długo zwlekałam z podzieleniem się tym odkryciem.
Pozdrawiam Was serdecznie, bo tyle mogę stąd zrobić i idę korzystać ze śniegu.

wtorek, 5 lutego 2013

zimna wiosna?

Przeraziło mnie ostatnie Na gromnicznej lanie, szykuj chłopie sanie. Ale wróciła M., wpadła na mieszkanie zaaferowana wiosną. Że jak to? Że wiosna? Że już? W zimowej sesji? Kiedy ona egzaminy zdaje? Że przecież Podhale całe w śniegu, wydającym się być nieskończonym zjawiskiem. Więc, że raczej Na gromnicznej mróz, szykuj sanie wóz.

A mi się zdawało to być naturalnym. Że już wiosna. Że zaraz liście się będą zielenić, będzie można latać z gołymi nogami i nie będą marznąć ręce na rowerze. I te tulipany pod Krzyżem Św. Jadwigi w sobotę. Jakoś mi zrobiło się wiosennie.
Przypomniała mi się środa popielcowa z wykładem z Aktywnych, a może Strukturalnej... gdy A. w wiosennej sukience i gołymi nogami nas zadziwiła, a potem jakoś już naturalnie było ciepło i miło. Może powtórzymy ten trik? Aczkolwiek luty nie wydaje się być miesiącem przekupnym....

Czy u Was też wiosna już gości? Nie za oknem, lecz taka wewnętrzna?