Dziś ciężko i trudno, ale z bagażem dla Was.
W sobotę byłam na choreoterapii i dobrze, bo bym nie dotrwała. Nigdy nie wiemy co nas zwali z nóg. Czasem to człowiek, niekoniecznie umarły, czasem głupia rzecz a nawet nie udany obiad. I wszystko idzie w rozsypkę.
Więc będzie
o przeżywaniu straty. Trochę po mojemu, a trochę po
Alicji, na podstawie tego, co mówiła we wstępie sobotnim. Trochę z notatek, a trochę z autopsji i tego tygodnia.
Że każda strata, niezależnie czy duża, czy mała, ma swoje etapy. I ich znajomość znacznie ułatwia bycie samym sobą. I tak, można przeżywać kilka strat równocześnie i z każdą z nich być na różnym etapie.
1.
Szok. Czasami trwa chwilę, a czasami ciągnie się. Latami.
2. Powolne
akceptowanie sytuacji, oswajanie z nią. To taki moment, kiedy już chce się płakać, ale ciągle się nie da.
3.
Przeżywanie bólu. Tu dużo sprzecznych myśli, złości, płaczu. Czasem uciekanie w wir zajęć, a ugotuję obiad, a posprzątam, a nauczę się na egzamin. A czasem nic się nie da i choć wszyscy mówią
zrób coś ze sobą, zajmij się czymś, to jeszcze nie czas. Ten etap czasem bywa długi. Pamiętam mazanie tablicy przez cały tydzień, mimo tego, że ja tak tego nienawidziłam, tylko po to, żeby się nie zastanawiać, żeby nie myśleć i żeby nie płakać.
Czas ruszyć dalej.
4.
Wracanie do rzeczywistości, powolne radzenie sobie, zastanawianie się jak sobie teraz poradzić, co dalej zrobić. Na tym etapie bardzo potrzebne jest wsparcie innych. Tutaj oczywiście pojawia się pytanie, czy opieranie się na innych nie jest zwalaniem na nich zbyt dużego bagażu, albo zbytnim przywiązywaniem się. Może najlepiej zawierzyć Panu Bogu i u Niego wsparcia szukać. Ale pewnie wszyscy zgodnie uważamy, że realne ramię, które przytuli jest bardzo dobrym wsparciem. :) A. I jeszcze zagrożenie: uciekanie w postawę bezradną, że nie dam rady, że nie mogę. Więc dobrze, gdy jest ktoś z boku i zwróci na to uwagę. (Nie mylmy z panikarstwem i brakiem wiary w siebie.)
5.
Odnalezienie na nowo sensu i radości życia. O dziwo, możliwe.
Nie życzę Wam żadnej straty, ale są one nieuniknione. I czasem spadają tak nagle, z telefonem po 22. I on dzwoni i Ty już wiesz, że coś się stało, nie musisz odbierać. Aczkolwiek się pomyliłam tym razem. Uff, więc dużo wdzięczności, świętujemy 93! :)
Więc z tą stratą to jest tak, że trzeba ją przetrwać. Dzielnie. Bądźcie dzielni i Wy.