środa, 29 czerwca 2011

Byle się nie uczyć.

Co robicie żeby się nie uczyć?
Zaważyłam, że w sesji, im więcej egzaminów, tym więcej rzeczy do zrobienia. A, to posprzątam zanim zabiorę się do nauki. I coś do jedzenia jeszcze. Ale bez muzyki się nie uczę, trzeba iść znaleźć dobrą płytę (no, bo przecież nie przy wszystkim da się uczyć). A pogoda taka ładna, że trzeba wyjść choć na chwilę, przecież potem może padać. I tak to schodzi...

Dzisiaj pada deszcz. Myślałam, że to mi trochę pomoże.
Byłam już na basenie, upiekłam ciastko, wrzuciłam pranie do pralki, zrobiłam prasowanie, pogłaskałam kota. I co? Jest południe!
Jeszcze mam parę rzeczy do zrobienia, ale w końcu będę musiała się poddać. I zabrać do roboty.
Czy Wy też tak macie? Że robicie wszystko byleby nie to co trzeba?

A jeżeli macie już wakacje, to Wam troszeczkę zazdroszczę. Ale i pozdrawiam serdecznie :)

(Gdybyście mieli pomysł na obiad, to możecie mi napisać, bo zupełnie dziś nie mam weny...)

poniedziałek, 27 czerwca 2011

spotkanie? odwołane.

Ja nie rozumiem jak tak można. Jak my ludzie potrafimy takie rzeczy robić.
Umówić się z kimś łatwo. Jeszcze łatwiej odwołać spotkanie.
Tak.
Odwołać.
To nic, że osoba, z którą się umówiliśmy, czeka. Że chce z nami porozmawiać. Że cieszyła się na to spotkanie.
Odwołujemy.
Tak po prostu. Jednym słowem. Że nie mogę. Albo z wytłumaczeniem, które ze strony przeciwnej wydaje się być najgłupszym z najgłupszych.
Przykro czasami, jak ktoś odwoła nam spotkanie.
Jeszcze kilka razy i zaczniemy się obawiać z kimkolwiek umawiać. Jeżeli zdarza nam się to kilka razy na tydzień... To aż kusi, żeby innym też tak zrobić.
Więc może lepiej przemyśl następnym razem zanim komuś zaproponujesz spotkanie? I zanim komuś powiesz: "Tak, chętnie"?

sobota, 25 czerwca 2011

Tak sobie dziś myślę....

Człowiek jest istotą bardzo łatwą do zmanipulowania.
Wszyscy wokół wątpią, to on też.
Wszyscy się denerwują, to on też.
Wszyscy się cieszą, to on też.
W końcu nie można się zbytnio wychylać z grupy, oj nie. Bo jeszcze ktoś by się dziwnie na mnie popatrzył. I tak się zastanawiam, które z moich uczuć jest moimi, a które z nich są tych, którzy mnie otaczają. Ile z tego ktoś mi wmówił? Ale to chyba kwestia nie do rozstrzygnięcia...

Ostatnie dni przyniosły sporo radości, byłam na dwóch pięknych ślubach :) Jak kiedyś będziecie na jakimś ślubie, to zwróćcie uwagę, na formułki i modlitwy, które ksiądz wypowiada nad Młodymi. Dają trochę do myślenia. W ogóle jak sobie pomyślę, że tak na wieczność...

wtorek, 21 czerwca 2011

Byle do przodu.

No i przyszedł ten czas, gdy już nie ma na nic siły, gdy już się tylko marzy by mieć zal. wpisane w dobrą krateczkę i święty spokój. Ależ nie. Nieprędko. Ba, jeszcze daleko do wakacji.
Przyszła pora na naukę. Tak, tak, jutro zacznę :) Albo w czwartek. Ale w piątek już na pewno. Rozpisałam sobie kiedy czego się uczę, może pomoże. Na pewno przy okazji znajdę mnóstwo czasu na sprzątanie, gotowanie, czytanie po raz kolejny tych samych książek i mnóstwo spacerów.
Trzeba zacisnąć zęby i jakoś to przeżyć, przecież od sesji się nie umiera.
W końcu jak ktoś uczył się cały semestr, to te wszystkie egzaminy to tylko formalności, prawda? Prawda. Sama to zauważam.

No, to do roboty!

piątek, 17 czerwca 2011

Stresy.

Czasami mamy tak, że denerwujemy się wszystkim naokoło.
Budzimy się w nocy i ogrania nas lęk, i to nie taki konkretny, tylko ogólny.
Bo niebawem sesja, bo coś się nie układa jak powinno, bo za miesiąc coś tam, a w przyszłym roku coś tam, bo nie wiadomo co dalej, a wczoraj nie było tak, jak być powinno. I tak się to wszystko nakłada, kumuluje.
I co w takim przypadku zrobić?
Pewnie postarać się tym wszystkim nie przejmować.
Ale tak właściwie to nie wiem. Może Wy wiecie?

Za to wiem, co robić, żeby się nie uczyć :) o tym innym razem, jak już zacznę sesję i będę musiała się uczyć :)

A poza tym, chciałam Wam bardzo podziękować, za to, że mnie czytacie!
Cóż ja bym bez Was zrobiła?
Statystyki mówią, że od dwóch miesięcy (dokładnie tyle już dla Was piszę) odwiedziliście mojego bloga już ponad 400 razy!
Dziękuję!

środa, 15 czerwca 2011

Zwiedzanie tego co poznane.

Zwiedzaliście kiedyś rodzinne miasto z kimś spoza tego miasta? Albo z obcokrajowcem?
Zróbcie to koniecznie!
I nie chodzi mi wcale, o zwiedzanie całego miasta z przewodnikiem, włóczenie się całym dniem po muzeach i ziewanie w tramwaju.
Idźcie w miejsca, gdzie często chodzicie. Oderwijcie wzrok od podłoża i pooglądajcie sobie szczyty kamienic. Zobaczcie czyje pomniki na co dzień mijacie. Wypytajcie znajomych co wiedzą o waszym mieście, zwłaszcza, gdy pochodzą z całkiem innych miejsc. Pewnie znają całkiem inne historie, coś im się gdzieś obiło o uszy, a może przeczytali przewodnik po Waszym mieście.

Bardzo ciekawie zwiedza się miasto z obcokrajowcem, który właśnie robi kurs przewodnika po Twoim mieście. Niesamowite usłyszeć od kogoś tak dalekiego o własnej historii. Zupełnie na nowo, już nie w szkole. To naprawdę jest ciekawe. To naprawdę warto wiedzieć.

I zachwycające są miejsca, które codziennie się mija, które się odkrywa raz na jakiś czas. Bo zawsze przechodzimy tamtędy w pośpiechu i patrzymy tylko pod nogi.

A na koniec jeszcze jedna propozycja (nawiasem mówiąc też od obcokrajowców). Taka miejska zabawa. Dwuosobowa. Prosicie kogoś (lepiej znajomego), żeby przez 15 minut z Wami pospacerował. Ale (!) zawiązujecie sobie oczy. I jak głoszą reguły (nie, te tym razem nie są po to, żeby je łamać), tylko osoba z zawiązanymi oczami może się odzywać. I spacerujcie! Wchodźcie do sklepów i róbcie zakupy!
A po 15 minutach się zmieńcie :)

niedziela, 12 czerwca 2011

Mama, mamusia.

Mamy są niesamowite.
Nie wiem czemu docenia się to tak późno.
Jedne potrafią uszyć strój na bal karnawałowy, a drugie upiec wspaniały tort.
Ah.
I wszyscy się zachwycają.
A my ślepi. I nie widzimy.
Dopiero obserwując inne Mamy, zauważamy, że nasza jest wyjątkowa. W końcu jest nasza!
Może to też taki czas, że dorastamy i coraz bardziej przypatrujemy się naszym Rodzicom, żeby potem, kiedyś, również podołać takiej roli. W końcu łatwa ona nie jest.

I trochę się boimy o nasze Mamy. Bo one strasznie dużo robią. Ciągle, bez przerwy. Aż chciało by im się powiedzieć: "koniec! teraz ja tu robię, a Ty odpoczywaj!". No i dlaczego tak nie zrobić?
I boimy się też choroby naszej Rodzicielki. Mimo że ona nie zawsze przyjdzie (przecież nie każdy musi chorować), ale nosimy w sobie taki lęk.

Ale musimy mieć świadomość, że nasi Rodzice nie są wieczni. Musimy potrafić być niezależni. Co wcale nie oznacza, że mamy wyzbyć się wdzięczności. Nigdy!
Moja Mama, jest moją Mamą i zawsze, ale to zawsze, będzie Najwspanialsza, Najukochańsza. Na pewno trudno będzie się pogodzić z jej starzeniem się, ale i my będziemy starsi. Czas jest nieubłagalny. Biegnie. I nikt, nic, tego nie zmieni.

A Tata? Wiadomo. Niesamowity. Ale o Tacie będzie innym razem. :)

piątek, 10 czerwca 2011

Filozofia czy niedouczenie?

Marina powiedziała mi kiedyś, że wspominamy tylko to, co nigdy się nie wydarzyło. Wieczność musiała upłynąć, abym wreszcie pojął jej słowa. (Marina, Carloz Luiz Zafón)
Zastanawiałam się kiedyś nad, tym, ale i w moim przypadku minęła wieczność, zanim doszłam do jakichkolwiek wniosków.
Bo to chyba jednak tak rzeczywiście jest. Że pamiętamy to, co chcemy. Zastanawialiście się kiedyś nad tym? Większość naszych wspomnień, jest dobra, miła, piękna. Te złe jakoś wypieramy. Przeinaczamy je. Niebo było wtedy bardziej niebieskie, a humor lepszy. I on wcale nie patrzył na mnie takim złym wzrokiem, a ja wcale nie trzaskałam drzwiami.
W Mińsku pachniało rybą, w Tallinie świeciło nieustannie słońce, a wszędzie było tak... pięknie. Nie pamiętam już jak było naprawdę. Ale, czy to źle? Skoro wszyscy powoli zapominamy, kolorujemy sobie nasze wspomnienia.... Niech będą one piękne, a co! Wszak mają nam pomóc przetrwać trudniejsze chwile.
A potem trafiłam na ten artykuł. I tu się okazuje, że nawet to, co widzimy, jest inne. Że każdy z nas postrzega to inaczej. Czy to nie piękne? Że jesteśmy tak różni? Że to co ja postrzegam jako kolor niebieski, dla Ciebie też nim jest, ale może widzisz go jako mój błękitny? Sama nie wiem... Czy jest on ładniejszy? Czy Twój świat jest bardzo różny od mojego? Czy kwadrat ma zaokrąglone kąty, tylko ktoś nam kiedyś powiedział, że ma kąty proste i takim go już widzimy? Czy dlatego tak bliskie nam twarze tych, których tak dawno nie widzieliśmy?
I tak mną zatrzęsło, że nie wiem co jest tym właściwym.
W końcu to, co ja widzę, to widzę, ciężko mi stwierdzić czy jest to prawdziwe, czy zmyślone. Ale mimo wszystko, przecież na styku okularów i ich braku wiem, co jest obrazem właściwym, a co nie. Widzę dobrze lub źle. Mój mózg nie potrafi mi dopowiedzieć obrazu, gdy nie ma prawidłowej soczewki...
A z drugiej strony znam sytuacje, zwaną przeze mnie "syndromem sam-w-domu", gdy wiemy, że nikogo z naszych bliskich nie ma, a gdzieś nam migają na ulicy i ciągle słyszymy, że ktoś nas woła. Nasz słuch też nas przecież zwodzi. A ja się dziwię, że czasem słyszę same kwarty!
Jak dużą część tego co słyszymy dopowiada sobie nasz mózg? Przecież słuchając znanego utworu, gdyby nam go ktoś wyłączył, potrafilibyśmy dalej go "słyszeć". Chyba, że jest to już pamięć...
I jeszcze jeden przykład na koniec.
Przecież pisząc, bardzo często przekręcamy literki. Piszemy skrótami. I jakoś potem się odczytujemy. Rzut oka i wiemy o co chodzi. Czy to kwestia tego, że mózg sobie dopowiada obraz, czy tego, że wykształciliśmy czytanie poprzekręcanych słów?

Czy ja wpadłam w filozofię, czy powinnam się spytać naukowców?

sobota, 4 czerwca 2011

Obserwacje

Mam ostatnio spostrzeżenia wobec narastających wszem i wobec serduszek, par ściskających się w parku J. i deklaracji związków na portalach społecznościowych. Co ciekawsze moje obserwacje zostały poszerzone przez kilka miłych rozmów, sms-ów i jeden wpis blogowy.
Bo nagle się okazuje, że nasze singielstwo, przecież takie fajne (no, a nie?), to nie do końca takie jest. Że kobiety noszą w sobie takie pragnienie, które w pewnym momencie wyłazi. 

Że chciałybyśmy mieć chłopca.

Który by to kochał. I troszczył się wielce. I był.

I ogarnia nas strach, aż zaczynamy o nim mówić.
Bo boimy się, że zaraz będzie za późno. Że zaraz będzie trzeba o dzieciach myśleć, że to nasze narzeczeństwo będzie musiało być ekspresowe. Albo, że jednak go nie znajdę. Albo, że się pomylę. Albo, że się za bardzo pospieszymy z naszym związkiem. Albo nie wiadomo co jeszcze.
I im więcej o tym z Wami rozmawiam, tym bardziej widzę, że opanowała nas jakaś... zbiorowa panika? paranoja? Sama nie wiem jak to nazwać. Z jednej strony to racjonalne troszeczkę, ale z drugiej nie do końca. W sumie, to czym się tu przejmować?
No, bo zauważmy, że Wszechmocny mimo wszystko chce dla nas najlepiej. I że może wartałoby Mu zaufać. Ale  (!) miejmy też oczy szeroko otwarte. Żeby czegoś nie przegapić. Nie bójmy się poszukiwań. Bo przecież z Nim można wiele dobrych relacji stworzyć. Wszak on Stwórcą jest. Byle z Nim. I do przodu!

środa, 1 czerwca 2011

myśl

Czasem lepiej nie myśleć o tym co jutro.
Myśli się więc tylko o tym co dziś, co teraz. Czego jeszcze się nauczyć, co jeszcze zrobić, ile słów wypowiedzieć i napisać, ile posiłków zjeść, ile stron przeczytać. A potem się już nie myśli, tylko brnie przez to wszystko.
Czasem nie warto myśleć o tym, że czeka nas taki wysiłek, że jeszcze miesiąc nauki, że przez tyle czasu jeszcze trzeba być pełnym sił i mieć otwarty umysł.
Bo jak się o tym pomyśli, to nagle okazuje się, że wątpimy. Że boimy się, że nie damy rady. Że nam sił nie starczy. I chce nam się tylko pójść spać, bo już nie warto nawet się zabierać do roboty. 
Warto, oj, warto.