poniedziałek, 27 lutego 2012

kuchnia.

Warto próbować zabaw ze smakiem.
Warto posiedzieć trochę w kuchni.

Należy pamiętać jednak:
  • jeżeli raz wyszedł taki cienki placek, to drugi raz nie wyjdzie. 
  • jeśli jest napisane "masło" to nie daje się "margaryny"!
  • babcina i mamina zupa zawsze jest lepsza, bo jest ichniejsza, nie wasza.
I najważniejsza zasada.
Niczym się nie przejmujcie! Nic a nic.

Kiedyś może zrobię wideobloga o tym jak w miesiąc dojść do wprawy w gotowaniu. Jak wywietrzyć kuchnie i zatrzeć znaki, że coś się spaliło. Oraz jak ugotować coś w pół godziny, gdy zaraz wpadnie pięcioro wygłodniałych domowników.

Takie mam czasem pomysły.

piątek, 24 lutego 2012

O bilbliotece, halnym, dziecku w kościele...

... czyli o wszystkim i o niczym.

Biblioteka wymaga tenisówek.
Nigdzie tego nie napisano. Stwierdzam to empirycznie.
Ale, przecież, tak być nie może. Bo spora część czytelników to kobiety. A może im nie przeszkadza, że stukają obcasami. Może są bardziej przyzwyczajone ode mnie. Może to ja mam zboczenie.
Uważam, że należałoby rzucić coś na kafelkową podłogę w korytarzu. Bo przeraża mnie moje stukanie, gdy wiem, że za ścianą śpią książki. Nie mówiąc o podłodze w sali bibliotecznej. Jeszcze czytelnię muszę obadać.
Chodziłam na palcach. Myśląc, że kupię sobie tenisówki na następny raz. Nie znalazłam tego, czego chciałam. Nie zaczyna się czytać Tołstoja od drugiego tomu! Za to to, co pożyczyłam (sztuk dwie), połknęłam w jeden dzień. Tylko tenisówek nie mam, żeby pójść i pożyczyć coś następnego.

Mam wrażenie, że przy takiej pogodzie, przy takim wietrze, wszystko się obraca do góry nogami. Halny wieje i nikt nie śpi. Za to poeci piszą lepsze wiersze. Szaleńcy wychodzą na ulicę. Reumatycy skręcają się z bólu. Ludzie w tramwaju przestali szeptać: Stary Browar Lubicz burzą! Burzą Browar Lubicz!. Przestało nas to smucić. Stało się normalne.

Dziecko w kościele spało na rękach u swojej mamy. Na oko piętnaście kilo. Nie biegało. Nie jeździło samochodzikami. Nie gadało. Nie kręciło się wokoło. I nie szarpało rodzicielki za spódnicę. Nie właziło i wyłaziło z wózka.
Po jakimś czasie, koło godziny lekcyjnej, mężczyzna obok się ocknął. Nagle się zorientował, że to jego kobieta i jego dziecko.
Dziecko spało tak samo. Trochę bardziej pokrzywione. Gdy się obudziło (we właściwym momencie - bo już jak ludzie wychodzili z kościoła), pobiegło do mamy.


Dziś będzie dobry dzień. Zostało to postanowione. Więc zróbcie żeby był dobry! Nie zmarnujcie go!
Dobrego weekendu Wam życzę, wszak on zaraz się zacznie. :)

poniedziałek, 20 lutego 2012

człowiek, to człowiek.

Człowiek istotą ułomną jest.
Mało co rozumie.
Nie ogarnia wieczności.
Nie lubi nieba i straszą go galaktyki nad głową.
Nie korzysta w pełni ze swoich możliwości. Albo nie chce, albo nie potrafi, nie wiem.
Myśli, że ciągnie go do samotni, do pustyni, a przecież istotą stadną jest.
Czeka, choć nie wie na co.
Tęskni, choć nie potrafi sobie tego uzmysłowić.
Mówi, czasem nieprzemyślanie.
Kocha, przerzucając się z jednej miłości w drugą, bez zrozumienia.
Czyta, pochłaniane książki zapijając wystygłą herbatą.
Próbuje zaistnieć, ale czy mu to wychodzi?
Ma potrzebę zauważenia, chociaż przez kogoś jednego.
Szuka sensu, niezmiennie i nieodmiennie.
Lubi się nad sobą użalać. Bo myśli, że jak będzie miał gorzej od całej reszty, to będzie fajniejszy.
Obraża się i milczy. Sam pewnie nie wie dlaczego.
Miota się w nocy zamiast spać.
Nie lubi patrzeć w lustro, które mówi do niego "tak, to znów Ty".
Zamyka się w sobie, bo tak łatwiej.
Stawia na ironię i ignorancję. Wtedy ciężko dostać się do jego serca, a on czuje się trochę bardziej swój. Sam dla siebie.
Twierdzi, że wie co dla niego dobre, a tak naprawdę, to nie zna siebie wcale.
Wątpi, choć nie powinien.

Można by dalej to ciągnąć. Ale chyba nie ma po co.

W środę zaczyna się Wielki Post. Czasem się zastanawiam czemu Wielki. Ale tak sobie myślę, że on wcale nie jest tak bez sensu. Że on jest nam całkiem dobrze i sensownie dany. Nawet jeśli tego teraz nie widzimy.
Lubię ten okres liturgiczny. Jakoś tak jest bardziej ludzki niż cała reszta. Można sobie mruczeć pod nosem za św. Bonawenturą Na Cześć Krzyża i za M. zmieniać troszeczkę tekst. W gotowaniu, w prasowaniu... Po prostu wszędzie i cały czas. Trochę mi za M. tęskno, dopiero teraz widzę, że dużo od niej wzięłam. Ale jej tam lepiej. Mam nadzieję, że za nami wzdycha co jakiś czas.




piątek, 17 lutego 2012

Są takie miejsca.

Są takie miejsca, do których wracamy z utęsknieniem. W których, można by rzecz patetycznie, zostało nasze serce. Gdzie spędziliśmy wiele czasu, gdzie mamy piękne widoki i gdzie humor nam się poprawia w try miga. Wracamy tam co trochę podładować akumulatory i mieć siłę iść dalej.
Czy jeden czwartkowy sen może coś zmienić? Nie, chyba nie. Mimo wszystko spakowanie się i nieplanowany wyjazd TAM był ekstra. I widok, TEN widok. Uwielbiam.
Jak już się wysiądzie z autobusu, przejdzie przez ten tłum i wyjdzie pod górę. No, cóż, jak w domu. A może nawet lepiej. I to siedzenie w oknie. Niezmienne, nieodmienne, od lat.
Przypomniało mi się nasze wychodzenie na Wiktorówki. To z plecakami, nasz rekord szybkości i umieranie na schodach. Zawsze mi się przypomina jak wychodzę tymi schodami... :) I kupowanie lodów włoskich w Zakopcu. Byle wyjść z centrum, zaraz ceny spadają. I łapanie stopa w Nowym Targu. A mimo wszystko chce się tam mi wracać. Zawsze jest coś innego. Szkoda, że nie zawsze chcecie ze mną tam jechać, szkoda.

niedziela, 12 lutego 2012

Moje drogie koleżanki...

Piszę do Was tego posta i się zastanawiam, czy przypadkiem nie zrobiłam się już całkiem internetowa... ale potraktujmy go jak list, bo z listów już całkiem wyrosłam (hahaha. tak naprawdę to skończyły mi się koperty żeby do Was napisać ;) )
Ten post jest odpowiedzią na Wasze ostatnie poczynania.Tak sobie myślę Co ja paczę? Ten fejs i kwejk im wodę z mózgu robi, nie można tego tak zostawić!  No i nie zostawiam. Zwłaszcza, że Walentynki tuż tuż.
Bo czym innym jest ten obrazek w Waszych rękach (można się jeszcze pośmiać), czym innym w moich (można się zaniepokoić), a czym innym byłby za parę lat (tu trzeba by było coś przedsięwziąć). Ale, ale.
Może jeszcze nie wiecie, może jeszcze nie weszłyście w tę fazę, ale przed Wami zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. Bo człowiekowi się wydaje, że on wszystko wie, że ma jakieś tam marzenia i nadzieje, że wszystko jest takie poukładane. A potem budzisz się pewnego dnia i zaczynasz mieć wątpliwości. Albo budzisz się i myślisz, że jednak dobrze jest jak jest i że wcale Ci się jednak nie spieszy do dzieciaków, przecierania zupek i zmieniania pampersów. Oj, nie. Że nawet Ci się nie spieszy do dzielenia się wątpliwościami z jakimkolwiek facetem, chociaż czasem dobrze mieć kogoś koło siebie. I wszystko zaczyna się zmieniać.
Patrzę na Was i myślę sobie, że jesteście świetne laski. I że trochę Wam zazdroszczę, że jeszcze macie wszystko poukładane i nawet nie myślicie, że cokolwiek będzie się zmieniać. Patrzę na Was i się cieszę, że Was znam. Że będę mogła się (być może) przyglądać Waszym zmianom. Cieszycie mnie. I czasem sobie myślę Gdzie ci mężczyźni? Czy oni oczu nie mają? Ale widać nie mają! I należy to dobrze wykorzystać. Mam takie wrażenie, że specjalnie dostajecie taki bonus - czas na poznanie siebie. Na odkrycie tego, co naprawdę lubicie, co naprawdę będzie dla Was w późniejszym życiu ważne. I nie wahajcie się tego robić. Potem może na to nie być czasu. (Ale to takie dużo późniejsze potem. Mam taką nadzieję.) Więc wykorzystajcie dobrze ten czas.
I kończąc to kazanie, chciałam Wam napisać, że życzę Wam wszystkiego co piękne. I dziękuję za to, że jesteście. Dobrze mieć Was gdzieś z boku. Nawet jeśli czasem bardziej z tyłu i tylko na fejsie. Mamy za to coś, czego nam nikt nie może zabrać - kilka pięknych wspomnień. Dziękuję.


czwartek, 9 lutego 2012

szczęście.

Są tacy ludzie, których uśmiechu się nie zapomina. A mimo wszystko spotykamy ich na swojej drodze tylko chwilę, aby pójść każde w inną stronę ze stuprocentowo naładowanymi akumulatorami szczęścia. Są tacy ludzie, których zawsze będziemy wspominać. Którzy byli dla nas pewnymi wzorcami (zwłaszcza jak się uśmiechać), którzy zawsze będą dla nas ważni. A, to, że gdzieś się zgubili w tych poplątanych niciach relacji z przeszłości, to nie ma znaczenia. Bo byli. I dziękujemy za nich każdego dnia.

Pamiętam, jak mi powiedział Pamiętaj, nie wszyscy są tacy fajny jak Ty/Wy. Nie prawda! Wiem, że to miało być na poprawę humoru. Ale oni naprawdę są świetni! Każdy ma swoją fajność. I ujawnia ją wcześniej, później, lub wcale. I co rusz odkrywam, że są tacy ludzie, od których emanuje szczęście. Czy sami są szczęśliwi? Nie wiem. Z nikim z nich nie byłam tak blisko, aby wiedzieć o ich szczęściu. Czy mają świadomość, że ich uśmiech zapewnia tydzień dobrego humoru? Albo czasem miesiąc? Że ich Dacie radę! motywuje jak nic innego? Nie wiem. Pewnie też mają swoje smuty, jak każdy.

Czasem jest przykre to, że pojawiają się tylko na chwilę. Ale chyba nie można ich zatrzymywać. Niech niosą szczęście dalej. Nie wiem, czy ich akumulatory szczęścia są nieskończone? A może trzeba ich czasem podładować? Na pewno trzeba się oduśmiechać. Koniecznie!

Dziękuję za poniedziałkowy uśmiech, który pomógł mi przetrwać najgorsze. I za antybiotyk też dziękuję, bo pomógł. I przyjdę po uśmiech w kolejny poniedziałek. Tym razem oduśmiechnę się całym uśmiechem, a nie połową, jak ostatnio :) Miejmy nadzieję.


niedziela, 5 lutego 2012

dużo i długo - na najbliższy tydzień

Chodzi mi ostatnio dużo myśli po głowie. Najbliższy tydzień spędzę na ich porządkowaniu. Szykuję płyty, żeby leżały blisko łóżka, planuję filmy, które obejrzę, stosik książek przesuwam jak najbliżej.
Tymczasem podzielę się kilkoma myślami, żebyście mieli co czytać przez ten tydzień.

Zrobiłam ostatnio to, co obiecuję sobie co sesję. Poszłam po jej zakończeniu do kina! Czyli święto. :) Po drodze zrobiłyśmy shopping. To znaczy ja obserwowałam rozmieszczenie głośników w poszczególnych sklepach i zwracałam uwagę na ceny tego, co ona kupowała, z ciągłą myślą, że złotówka to 2 bułki=2 śniadania. A ona kupowała. Mam tę niezdrową myśl i na razie sobie z nią chodzę. I nie widzę sensu w stwierdzeniu Czasem można sobie coś kupić, czego się nie potrzebuje. Na razie nie. Może, kiedyś. Oby. Wyprzedaże wyprzedażami, a tłum ludzi w galerii tłumem. Nie wiem czy da się coś takiego polubić, czy trzeba się z tym urodzić..

Tymczasem zaatakowały mnie Walentynki. Walnięte. No, bo przepraszam bardzo. Jeszcze trochę. A już dostaję maile, żeby coś tam kupić. Już wystawy sklepowe obserduszkowane.... Już zaczyna się koszmar. Czy św. Walentemu o to chodziło? Coś mi się nie widzi. Przecież zakochani, ah, oni, mogą, powinni ciągle sobie niespodzianki robić. I po co ta komercja? Po co wszystkim niezakochanym przypominać, że zakochać by się mogli? Zapewne gdyby nie czuli takiej potrzeby, to by się tym nie przejmowali. No, ale czy nie dałoby się tego jakoś tak... mniej nachalnie? Niech oni sobie świętują, a co! Ale niech tak nie rzucają tymi sercami na prawo i lewo. Bo to niektórym przeszkadza.

Jeszcze to zimno. W żadnym wypadku nie sprzyjające kontaktom międzyludzkim. Wychodzi się tylko w dwóch przypadkach. Albo bardzo się musi, albo w domu jest tak zimno, że żeby poczuć, że jednak nie jest źle, to trzeba wyjść na chwilę na mróz. Tak, wiem, nie mam 13 stopni w pokoju. Pozdrowienia dla "gorącej" Hiszpanii i Italii. Same chciałyście :) Ale, ale. Niedługo u Was będzie cieplusio, a u nas będzie chłodna wiosenka. Więc sobie na razie marzniemy, czy komuś się to podoba czy nie. Może trzeba trochę pomarznąć, żeby potem było milej latem? Jeszcze będziemy narzekać na upały, zobaczycie!

A jutro czeka mnie niemiłe spotkanie z miłym (czytaj: przystojnym) panem, a potem trochę cierpienia. No, cóż, czasem trzeba o swoje zdrowie zadbać, nawet jeśli nie ma się na to żadnej ochoty. Żadnej, żadnej. Ciekawi mnie kiedy będę w stanie zejść do kuchni i przełknąć jogurt. W środę czy piątek dopiero? I czy dostanę fajne lekarstwa, czy będę jechać na tych zielonych i i tak mnie będzie boleć. A cierpienie dla samego cierpienia zupełnie się mija z celem. Więc jak macie jakieś sprawy, w których mogę pocierpieć, to piszcie. Może macie ważniejsze sprawy, w jakich trzeba szturmować Niebo, a nie takie moje, zwyczajne, utarte i wciąż te same.

A jak już wrócę do żywych, to napiszę Wam coś lekkiego. Miłego. Wiosennego. :)
Dobrego tygodnia!

środa, 1 lutego 2012

takie tam, bajanie.

Wychodzenie z deprechy jest mega ciężkie. Co, z tego, że wczoraj było tak fantastycznie? Co z tego, że słońce gdzieś tam zaświeciło? Co z tego, że śnieg skrzypi? I że tyle fajnych ludzi wokoło? Nico. Naprawdę nico. Wystarczy jakieś głupstwo i całe szczęście idzie się paść.
I tak mi nikt nie uwierzy.

Ale, ale. O śpiworze miało być. Bo zadano mi dobre pytanie. O co chodzi ze śpiworem. I zaczęłam się zastanawiać. Ale już wiem.
Ze śpiworem jest tak: ciepło. Po prostu ciepło. Poza tym można się z (w) nim dowolnie przemieścić (uwaga na schodach!). Nie trzeba siedzieć przy grzejniku, lub w łazience na podłodze. Można się nim otulić i przez chwilę mieć wrażenie, że ktoś o nas dba. Można sobie wyobrazić, że się gdzieś daleko pojechało. I może poczuć zapach ogniska, albo wody po-kajakowej. No, chyba nie bardzo... 
Więc tak czy siak śpiwór jest fajny.

I fajne, a raczej dobre, jest też próbowanie nowych rzeczy. Czasem wydaje nam się, że znamy siebie doskonale, że już wszystko co ekstra zrobiliśmy. Bzdura! Nie ma co się oszukiwać. Jest mnóstwo rzeczy, których nie robiliśmy, a które warto zrobić. Choć raz. A potem, być może, zachwycić się nimi tak bardzo by do nich kiedyś wrócić. Ten trzepak za oknem kusi. Tylko trochę przerdzewiały. Ale niech się tylko zrobi ciepło...