Człowiek istotą ułomną jest.
Mało co rozumie.
Nie ogarnia wieczności.
Nie lubi nieba i straszą go galaktyki nad głową.
Nie korzysta w pełni ze swoich możliwości. Albo nie chce, albo nie potrafi, nie wiem.
Myśli, że ciągnie go do samotni, do pustyni, a przecież istotą stadną jest.
Czeka, choć nie wie na co.
Tęskni, choć nie potrafi sobie tego uzmysłowić.
Mówi, czasem nieprzemyślanie.
Kocha, przerzucając się z jednej miłości w drugą, bez zrozumienia.
Czyta, pochłaniane książki zapijając wystygłą herbatą.
Próbuje zaistnieć, ale czy mu to wychodzi?
Ma potrzebę zauważenia, chociaż przez kogoś jednego.
Szuka sensu, niezmiennie i nieodmiennie.
Lubi się nad sobą użalać. Bo myśli, że jak będzie miał gorzej od całej reszty, to będzie fajniejszy.
Obraża się i milczy. Sam pewnie nie wie dlaczego.
Miota się w nocy zamiast spać.
Nie lubi patrzeć w lustro, które mówi do niego "tak, to znów Ty".
Zamyka się w sobie, bo tak łatwiej.
Stawia na ironię i ignorancję. Wtedy ciężko dostać się do jego serca, a on czuje się trochę bardziej swój. Sam dla siebie.
Twierdzi, że wie co dla niego dobre, a tak naprawdę, to nie zna siebie wcale.
Wątpi, choć nie powinien.
Można by dalej to ciągnąć. Ale chyba nie ma po co.
W środę zaczyna się Wielki Post. Czasem się zastanawiam czemu Wielki. Ale tak sobie myślę, że on wcale nie jest tak bez sensu. Że on jest nam całkiem dobrze i sensownie dany. Nawet jeśli tego teraz nie widzimy.
Lubię ten okres liturgiczny. Jakoś tak jest bardziej ludzki niż cała reszta. Można sobie mruczeć pod nosem za św. Bonawenturą
Na Cześć Krzyża i za M. zmieniać troszeczkę tekst.
W gotowaniu, w prasowaniu...
Po prostu wszędzie i cały czas.
Trochę mi za M. tęskno, dopiero teraz widzę, że dużo od niej wzięłam. Ale jej tam lepiej. Mam nadzieję, że za nami wzdycha co jakiś czas.