sobota, 25 października 2014

sobota.

Zimna sobota. Zakupy, basen, gotowanie. Jak sobota. Książka zaczęta, myśli nie pozbierane.
Zimowy Wro. kazał mi w czapce chodzić, a właściwie to było spowodowane inspiracją szefa. W czapce! Oficjalnie lub nie, ale widać, że w czapce. O dziwo, jest cieplej. A ja tyle lat z gołą głową latałam!
Starzeję się?
Myśli o kuchni, o własnym mieszkaniu. Plany na jakieś ruchowe zajęcia - bo ileż można pracoholicznie siedzieć w firmie? Bez ruchu. Bez jedzenia. Byle zdążyć, bo goni czas.
Jest dobrze. Końcówka męczącego tygodnia.
Będzie dobrze. Następny tydzień i kolejny. I miesiąc ostatni też. A potem? Się zobaczy. Na razie cisza. I spokój.
Cieszę się, że tu trafiłam, oj cieszę.

czwartek, 9 października 2014

kryzys

W szóstym tygodniu nadszedł kryzys.
Nie wiem czemu, ale liczę. Ile już za mną? Ile przede mną? Ile nowego? Ile wytrwałam?
Ale jak długo można się świetnie bawić? Uśmiechać/chichrać (w zależności kto rozróżnia).
I dopadł mnie. Kryzys.
Nie był wyczekiwany. Ale wiedziałam, że kiedyś może przyjść. Dlaczego teraz? W szóstym tygodniu? Nie wiem.
I siedziałam gapiąc się w monitor i nie byłam w stanie pracować. Nie chciało mi się też rysować na tablicy - a to tradycja niemalże. Nie chciało mi się wstawać z łóżka. Było mi obojętne czy zjem obiad i czy odbiorę mój dyplom. Zapomniałam kupić biletu.
Fajnie się piszę w czasie przeszłym.
Ale mam dobrych ludzi wokół. I walczę. Coby przetrwać. Jeszcze trochę. Przecież fajnie jest, fantastycznie, no, przecież.


Mam takie obserwacje, że ostatnio wzrosło czytelnictwo moich wypocin. Naprawdę? Naprawdę mnie czytacie? Niesamowite! :)