czwartek, 26 lipca 2012

kontra.

Kontra.
Jak kontrapas dla rowerzystów. Którym większość jeździ pod prąd. I ja głupieje i nie wiem czy skręcać już miałam czy to za chwilę.
I kontra w rowerze. Która nie zawsze jest. I okazuje się to w połowie zjeżdżania w stronę Wisły.
A Wisła śmierdzi. I to jak! I ryby - mutanty w niej pływają.
Smog udający mgłę zasnuł dziś miasto. I cisza. Bo radio nie działa.
Spokój, bo już nie trzeba do firmy. I udawać że się coś robi. Żenada skończona.
A teraz co?
Telefony odbieram. Rozmawiam ze wszystkimi na raz. Ogarniam.
I jestem całkiem nieobiektywna. I całkiem zestresowana. I bardzo mi z tym swojsko.
Jest tylko jedna teraz rzecz która mnie obchodzi. I będzie mnie obchodzić jeszcze przez dwa tygodnie. Dobrze, że nie jestem z tym sama, tylko z nimi. Każde z nas samo by nie dało rady.

poniedziałek, 16 lipca 2012

do wakacji daleko.


Fajnie mieć siostrę. Albo dwie.
Miło patrzeć jak rozpakowuje walizkę po długiej nieobecności. Pokazywać sobie nowe ubrania. I nie móc się nagadać po dziesięciu miesiącach. Bo real to nie to samo co rozmowy skype'owskie. Nic nie równa się realowi. Dobrze, że wszystko odwróciło się do góry nogami. I że znów śpi, tam gdzie śpi.

Marzą mi się kajaki.

A tymczasem mam takie zamieszanie, że nie pamiętam jak się nazywam.
Wiem za to, że ludzie, którzy wokół mnie się ostatnio pojawili są fan-ta-sty-czni. I że to, czego się podjęłam jest mega wielkie. I że czeka mnie dużo pracy, ale będzie dobrze.

Dobrego tygodnia. Albo i dwóch następnych. Zanim wybiorę się z białymi na Jasną, postaram się coś szybko napisać.

niedziela, 8 lipca 2012

Wyczekiwanie.


Są takie wyczekiwane powroty, gdzie każda minuta opóźnienia samolotu wydaje się wiecznością. Nie mówiąc o odwołaniu lotu i przesunięciu go na następny dzień. Jeszcze jedna noc. Jeszcze trochę. I aż się chce krzyczeć z tego. Bo ileż można wyczekiwać? Przeciętny człowiek powie, że jeden dzień w obliczu dziesięciu miesięcy nie jest niczym. A jednak. Jest. I to czymś wielkim.

Udało mi się spędzić ostatnio kilka chwil w krainie moich dziecięcych wakacji. Znów zrywam porzeczki, niedojrzały agrest i maliny. Szykuję się do ciasta z porzeczkami, do soków malinowych. Nie wiem czy znajdę na nie czas. Bo z nim ostatnio ciężko. Zjadają go różne stresy. I spotkania z ludźmi. Pięknymi ludźmi. I pielgrzymki do świętego Jacka. Bo żeby jedna wielka pielgrzymka dominikańska poszła, to trzeba strasznie dużo pracy. Nigdy nie myślałam że tyle. I trzeba mniejszych pielgrzymek. Więc chadzam do Jacka. Te schody są wystarczająco okropne do niego... i po drodze święta Kaśka jest (pierwsza kaplica po lewej od głównego wejścia). Ona nigdy nie zawodzi.



Życzę Wam dobrego tygodnia. Mam nadzieję, że będę się cieszyć tą, na którą czekam, więc nieprędko coś napiszę.

poniedziałek, 2 lipca 2012

lodówka

Chodzi mi po głowie pomysł, żeby się zaprzyjaźnić z lodówką. Przydało by się w niej chwilę posiedzieć. Zwłaszcza kiedy chcę Wam posta napisać. Bo my, z moim komputerem, upałów nie tolerujemy. Więc dziś będzie króciutko.

Nowy tydzień przyniósł nowe życie. Poszłam w kolor. I jakoś od razu lepiej.
I chodzenie do firmy, nawet jeśli tylko po praktyce, to też na lepsze wyjdzie niż na gorsze.
I telefony dwa. Rozdzwonione. Kiedyś nauczę się odbierać.
I upał raz jeszcze. Aż pragnie się zimy. I śniegu! Ale i na to przyjdzie pora.
I ludzie. Nowi. Piękni. Dobrzy.

Wszystko na swoim miejscu i o swoim czasie.