poniedziałek, 30 września 2013

rocznica.

Dziś świętuję.
A, takie tam moje.
Rok w tym mieszkaniu. Znów zaczerwieni się winorośl na murze.
Znów walczę z piekarnikiem. Mam siłę i wiarę, że dziś się uda! Więc będzie świąteczne ciasto.
Chodzą mi po głowie dwa utwory, które towarzyszyły mi przy przeprowadzce i nowym życiu.
Kran kapie jak kapał.
Ale jest jakoś tak. Doroślej.
I dobrze, że to już tyle. Dobrze, że tu. Dobrze, że tak a nie inaczej.

wtorek, 17 września 2013

powrót do korzeni.

Nie wiem jak to się dzieje, że przy takiej deszczowej pogodzie 89% naszego ziemskiego globu dostaje deprechy i objawów chronicznej samotności w tłumie ludzi.
I wydaje się człowiekowi, że wszyscy wokół niego są tu postawieni na moment, na chwilę, że zaraz się zmieni otoczenie, środowisko życia i człowiek zostanie sam. I wszystkie najczarniejsze myśli. Tylko dlatego, że słońce schowało się za chmurą!
Ale, ale. Jest jeszcze Rodzina. Ona będzie. Raczej dłużej. I nie zniknie ze zmianą otoczenia. A nawet jeśli wizualnie tak, to zawsze gdzieś będzie.
Poza tym. Jest Internet. I telefon.
Nie należy czekać na znaki życia. Dobrze się samemu pierwszemu odezwać.

I tym samym dochodzę do tego, co mnie ostatnio spotkało.
Pojechałam na zjazd rodzinny. Choć nie do końca mojej rodziny. Ale jakiegoś tam dalekiego odgałęzienia.
Zostałam przyjęta mile. Rodzinnie. Swojsko. Poczułam się zaakceptowana. I tak, czuję, że do nich należę. I to bardzo!
Ale przez to się pogubiłam.
Więc kim jestem? Od kogo pochodzę "bardziej"? I do kogo powinnam być bardziej przywiązana?
Zyskałam w ten weekend sporo nowej rodziny. Ale też zrozumiałam jak bardzo są dla mnie ważni ci najbliżsi. I dojrzałam do noszenia zdjęć w portfelu :)

Ale jeszcze sporo, sporo będę sobie układać w głowie różne rzeczy i trudne myśli.

środa, 11 września 2013

Warszawo, pozwól się kochać....

Zrobiłam sobie wakacje. Wreszcie.
I mimo tego, że jechałam podpięta do komputera i Internetu (tak, pracująca), to było cudnie.

Najpierw odwiedziłam stolicę.
I chodził mi po głowie pan śpiewający o Warszawce. Powłóczyłam się po mieście. 
Pooglądałam, co trzeba. 
Zadziwiłam się lekkością obyczajów. Pomieszkiwałam w mieszkaniu studencko - męskim. U znajomego A., z którą pojechałam.
Ciekawe doświadczenie sprzątania cudzego biurka, żeby popracować przez moment w pozycji nie pociągowej.

A potem wywiało mnie do mojego ukochanego Gdańska.
I było tam jeszcze cudowniej. Nie jesiennie na co byłyśmy całkowicie przygotowane, a całkiem wakacyjnie.
I spotkania z tymi, co dawno ich nie widziałam. Z gdańszczanką i krakowiakiem. Krótkie chwile na plaży. I kąpiel w morzu ciągle nagrzanym po lecie.


W pociągu się mile pracowało. I niesamowitych ludzi spotkałyśmy w tej naszej trzynastogodzinnej podróży z biletem elektronicznym na Kindlu. Nie myślałam, że można się tak otworzyć na obcych ludzi. 
Pan był wielce sympatyczny. Wracał z delegacji. Dużo mówił. Ale tak nas wszystkich zaprzyjaźnił ze sobą! I nawet udało mu się w końcu zasnąć. Bardzo go polubiłam.
I graliśmy w Eurobiznes w przedziale! Wszyscy! 




Jestem bardzo bardzo zadowolona z tego, co mi się wydarzyło ostatnio. Dużo szczęścia z tego winikło.


A tymczasem jesień. I pracy trochę. I zaraz studia. I różne decyzje. I śluby jeszcze dwa. I wesele.
Oj, leci ten czas, leci.